); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Sparrhorn – Alpy Berneńskie – 3021 m


Sparrhorn to ostatni trzytysięcznik, na który weszliśmy podczas tego pobytu we Szwajcarii. Leży on w grani składającej się z kilku wierzchołków, z których najwyższy nosi nazwę Unterbachhorn. Nasz szczyt był dobrze widoczny z campingu, gdzie nocowaliśmy. Jest to łatwa, trekkingowa góra z ciekawą panoramą.

Zanim wyruszyliśmy udaliśmy się na spacer po Brig, gdyż moi towarzysze nie byli jeszcze „na mieście”, a to ostatni cały dzień w nim. Co tu ciekawego? Ano głównie zamek, starówka, stacja kolejowa Glacier Express, wiele sklepów i butików. Potem wyjechaliśmy do Blatten, niedaleko, bo kilkanaście kilometrów z Brig. Obowiązkowo już serpentynami wspinamy się, aby zostawić auto na 5 CHF parkingu.

W Blatten znajduje się skupisko wielu drewnianych stodółek, ładna kapliczka, ale nas interesuje przede wszystkim kolejka, windująca na Belalp. Dzięki temu wyruszamy z pułapu nieco ponad 2000m. Można iść od razu szlakiem , na Sparrhorn, ale my wydłużamy sobie drogę, idąc ku hotelowi Belalp. Dlaczego? Bo stamtąd roztacza się widok na czoło lodowca Aletsch. Pogoda wspaniała, ciepło, żadnego wiaterku, widoczność świetna. Na razie widoki lewy brzeg doliny Rodanu – region Goms, dno doliny leży na wysokości ok. 700 m, więc przewyższenie stąd to już prawie 1500m, a ponad nią Alpy Lepontyjskie z najwyższym szczytem tej grupy – Monte Leone, a od przełęczy Simplon Alpy Walijskie – najlepiej widoczne są Fletschhorn – prawie czterotysięczny i ponad 4000 Mischabel – z kulminacją Dom. Czyli od doliny do szczytów w niektórych przypadkach to prawie 4000 m, trudno w Europie o większe wysokości względne.

Idziemy asfaltową dróżką, mijamy letniskowe chałupki, bariery antylawinowe oraz infrastrukturę narciarską. Jak zwykle alpejskie hale obfitują w różnokolorowe kwiaty. Docieramy do hotelu, który aktualnie jest w remoncie. Ale nas interesuje widok, rzeczywiście piękny na lodowiec, widzimy inny profil góry Strahlhorn, którą zdobyliśmy dwa dni wcześniej. Po prawej stronie są Bettmerhorn i Eggishorn – „kolejkowe szczyty”, miejsca widokowe na Aletschgletscher. Jeszcze wspomnę, że jest on wpisany na listę dziedzictwa UNESCO, co chętnie wykorzystują na plakatach reklamujących region. Pokazał się też szczyt Fusshorn i szczerbata grań zwana Fusshorner. Ładnie z górami w tle prezentuje się tutejsza kapliczka.

Po tym wszystkim kierujemy się już w górę, im wyżej tym oczywiście więcej widać, znów mamy okazję zobaczyć Matta, a na północ od niego Weisshorn, rzeczywiście, cały biały. W oddali widzimy pasące się dziko kozy. Gdy się do nich zbliżamy, okazują się być bardzo ciekawskie, podchodzą i chętnie by się czymś poczęstowały, np. szwagrowym plecakiem. Są odjazdowe – bo ubarwione na czarno-biało, pół na pół, jak od linijki. No należało to uwiecznić na fotkach i filmikach. Potem już w kierunku przełęczy i stamtąd łatwą granią na szczyt, no może trochę strome podejście po lekko sypkim piargu, nawet zdarzyła się jakaś resztka śniegu. Szwagier w Alpach wykazał się najlepszą kondycją i znów jako pierwszy jest na górze, ja zresztą często fotografowałem, więc nie miałem szans go dogonić. W dodatku poczułem nagły głód. Ale byłem tak blisko szczytu, że dotrwałem. Z tegorocznych gór tu było najtłoczniej, chociaż w porównaniu z Tatrami to pustki, po prostu kilkanaście osób. Zacząłem wpis do księgi wejść, ale nie dałem rady, głód wygrał i szwagier dokończył dzieła. Po posiłku wreszcie mogłem się skupić na widokach. Może nie dorównywały widokom ze Strahlhornu czy Rothornu, ale też były piękne. Tym razem główną rolę grał Aletschhorn i spływający spod niego gruzowy lodowiec Ober Aletsch. Mocno przytomniały, zasłany gruzem morenowym z licznymi jeziorkami na swej powierzchni. Ciekawostka – na wprost przełęczy w grani Unterbachhornu pokazał się sam Mont Blanc. Daleko na południowy zachód cała Alpy Walijskie, m. in. Grand Combin czy Mont Cheilon. Ale były one bardzo, bardzo daleko. A bliżej pokazał się Nesthorn, Breithorn – ale nie ten Wallijski tylko Berneński. Panoramę skonsultowałem z „tubylcem” malującym znaki szlaku, myliłem się tylko co do Weissmies – nie był widoczny, to co widziałem to Fletschhorn. Znów we wspaniałej pogodzie spędziliśmy kupę czasu na szczycie, na ale wszystko co dobre się kończy i trza schodzić. Troszkę inną trasą, prosto do stacji kolejki. Znów popas z kozami, potem wzdłuż narciarskiego wyciągu krzesełkowego Sparrhorn. Później okazało się że go uruchomili, być może udałoby się zjechać na krzywika. Potem bliskie spotkanie z krowami rasy Ehringeer – ogromne bydlaki z ogromnymi dzwonami u szyi. Są urządzane nawet walki z ich udziałem, na wzór walk byków. Potem siad w kabinkę kolejki i zjazd do Blatten. A z Blatten samochodem do Brig, po drodze jedziemy przez Naters – jest tu muzeum Gwardii Szwajcarskiej. Dlatego tu, bo najwięcej rekrutów wywodzi się właśnie z tego rejonu. Pozostały jeszcze tylko zakupy w supermarkecie w Brig i ostatni nocleg.