); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Wezuwiusz 1281 m


Po zejściu i zaliczeniu apenińskiego szczytu ruszyliśmy  do następnego celu – był nim Wezuwiusz. Skierowaliśmy się w kierunku Neapolu. Po drodze mijaliśmy kolejne malownicze pasma górskie i równie malowniczo położone miejscowości, typowe dla Włoch, czyli bardzo skupione, ze wieżą dominującą nad całością. Zbliżając się do Neapolu na horyzoncie zaczęła majaczyć sylwetka szczytu, całkiem podobna do wulkanu, lecz zdawało na się że jeszcze za daleko, aby to był Wezuwiusz. Jednak po przebyciu dalszych kilometrów okazało się że to właśnie on. Nie sposób było pomylić tego kształtu.
Postanowiliśmy poszukać miejsca do noclegu na dziko. Ponieważ na północy jest Neapol, zajechaliśmy od południa, łudząc się, że trafimy na jakiś lasek, czy teren mniej zamieszkały. Nic z tego. W końcu byliśmy w jednym z najgęściej zaludnionym regionie Europy. Co gorsza wjechaliśmy nocą w labirynt wąskich uliczek w czasie największego tłoku na drogach, jaki panuje po godzinie 2000. Opis jazdy po ulicach i naszego błądzenia to temat na osobny, obszerny artykuł, a w smaczku sytuacji dodawał fakt, iż 99% widzianych przez  samochodów nosiło ślady większych czy mniejszych stłuczek. W końcu wjechaliśmy w sad winogronowy i tam zmęczeni zanocowaliśmy pod gołym niebem, tylko w śpiworach.
Następnym rankiem postanowiliśmy zdobyć Wezuwiusz. Znów zaczęło się uciążliwe szukanie najdogodniejszego punktu wyjściowego. Kierowaliśmy się tabliczkami z napisem Park Narodowy Wezuwiusz. Jedna z dróg była zamknięta. Po dalszym poszukiwaniu i z pomocą mieszkańców trafiliśmy na właściwą drogę. Okazuje że wyjeżdża się nią prawie na sam szczyt! I to za darmo.
Dzięki wczesnej porze uniknęliśmy tłoku, dotarliśmy na parking. Na szczyt należy kupić bilet, jednak nie jest on drogi. W pierwszej budce nie było nikogo, więc ruszyliśmy ścieżką dalej. Niestety była druga budka i tam zakupiliśmy bilet.
Idziemy około 15-20 minut na szczyt, depcząc po popiele wulkanicznym. Zabieramy parę skał na pamiątkę. Na szczycie ścieżka wiedzie brzegiem krateru, nie można wejść do jego środka ze względu na niebezpieczeństwo (stromość skał oraz ich niestabilność), w niektórych miejscach wydobywa się dym przypominający, że właściwie jesteśmy na bombie zegarowej, bo nie ulega wątpliwości, że w przyszłości wulkan ten jeszcze nie raz wybuchnie. Ostatni wybuch miał miejsce w roku 1945.
Patrząc w drugą stronę rozciąga się wspaniały widok na Zatokę Neapolitańską, sam Neapol, Morze Tyrreńskie oraz na horyzoncie wyspę Capri. Przychodzi na myśl sentencja „Zobaczyć Neapol i umrzeć”. Dziwię się, dlaczego tak wiele wycieczek do Włoch nie ma w swej ofercie pobytu na szczycie jedynego czynnego wulkanu w lądowej części Europy. Przecież jest on tak łatwo dostępny, nawet dla ludzi w sędziwym wieku.
Po zdobyciu Wezuwiusza ruszyliśmy w drogę powrotną, zaliczyliśmy kąpiel i krótki odpoczynek na jednej z plaż. Niestety porażką były zdjęcia, a raczej ich brak, Zenith zerwał kliszę, i robiłem nieświadomie zdjęcia „na sucho”, jedyne zdjęcia były z poranka, na poprzedniej kliszy.