); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Lammersdorfer Berg – Nockberge – 2063 m


Będąc na rodzinnym wyjeździe nad Jeziorem Millstatter See, w ramach realizacji tego, co przysługiwało za darmo posiadaczom karty „Millstatter See”, wybrałem się z żoną i dwójką dzieci na szczyt Lammersdorfer Berg. Nazwa szczytu pochodzi od miejscowości, nad którą on sę znajduje. Nie jest to jakaś honorna góra, ale wysokość ponad 2000 metrów już zachęca. Przecież u nas, w Polsce byłby to bardzo wysoki szczyt, tutaj to zaledwie mało znaczący pagórek. Podjazd pod Lammersorfer Hutte jest płatny, ale z kartą – ze free. Pogoda, jak w całym tygodniu, bardzo niepewna i zmienna. Przeważnie rano budziło nas słońce, po wieczornej – poprzedniego dnia, lub nocnej burzy. I tym razem nie było inaczej. W miarę wcześnie, jak na urlop, bo po siódmej wyruszamy z miejsca noclegu – Seeboden na trasę. GPS dobrze wyprowadza, zresztą w Austrii wszystko jest bardzo dobrze oznaczone, więc obyłoby się bez niego. Skręcamy na wąską, leśną drogę. Z racji wczesnej pory nie musimy się mijać z nikim zjeżdżającym z góry. Nie ma może jakiś strasznych przepaści, dla mnie chleb powszedni, bo mam podobną drogę do własnego domu, ale dla osób niewprawionych może to stanowić jakiś problem. Bez problemu docieramy na duży parking pod chatką – gospodarstwem – Lammersorfer Hutte. Punkt startowy jest na wysokości około 1700 metrów, więc podejścia jest około 400. Nie za wiele, w sam raz dla niewprawionych piechurów, do których należy przede wszystkim moja żona. Zapachy wokół schroniska, nieciekawe, bo obok w błocie pławi się całkiem spore stadko świń. Szybko idziemy wyżej, aby uciec od tej woni. Pomijając to, jest tu bardzo ładny widok ca całe jezioro Millstatt. W oddali w porannych chmurach majaczą Alpy Karnickie i Julijskie. Po podejściu wyżej na chwilę pojawia się potężny, ponad trzytysięczny  Hochalmspitze – najwyższy w okolicy. Wyższe szczyty są dopiero w grupie Glocknera. Widzę lśniące lodowce, pokrywające jego stoki. Ale za chwilę gęste chmury biorą go w objęcia. Tyle na dziś byłoby widoków Wysokich Taurów. Podejście takie sobie – trochę stromawe – jak dla moich dzieci, ale może być. Coraz szersza panorama, pułap chmur gdzieś na wysokości 2500 metrów. To powoduje, że głównymi aktorami pokazu gór dziś są szczyty Nockberge – takie alpejskie Bieszczady. Nie ma tu ani stromych ścian skalnych, ani lodowców – niczego, z czym kojarzyłyby się Alpy. Mamy za to rozległe hale górskie – na kształt naszych połonin. Pięknie wyglądają w okresie kwitnienia rododendronów – porastających duże obszary tych wierzchowin. Niestety, jest już po tym czasie, pozostały tylko niedobitki. Tempo rodzinne jest takie, że podejście na szczyt trwa ponad godzinę. Mamy teraz pełną panoramę – co widać: na południe Alpy Gailtalskie, z nimi Karnickie i dalej Julijskie. Na północk – Nockberge z najwyższym Rossennockiem, kawałek Niskich Taurów – wyższe partie już w chmurach, no i dwie grupy Wysokich Taurów – Ankogel – też zakryta i niższa – Kreuzeck – częściowo widoczna. Przy lepszej przejrzystości, można stąd dostrzec „Wielkiego Dzwonnika”, czyli Grossglockner i wiele innych trzytysięczników. Szlak, którym podążamy jest częścią tzw. Weg der Liebe czyli „Drogi Miłości”. Nazwa pochodzi od najbogatszych na świecie złóż minerału – granatu – symbolu miłości. Idziemy jeszcze dalej, na drugi wierzchołek, na który zbudowano Bramę Granatu – „Granattor”, metalową konstrukcję wypełnioną kamieniami z tym minerałem. Jest to cel fotek większości turystów, którzy tu idą. Trochę niespodziewanie dla mnie szlak ma dość duże obciążenie ruchem. Teraz, już schodząc, gdy jest trochę późniejsza pora, w górę idą całkiem spore grupy – od wytrawnych trekkerów – chcących przejść szczytami Nockberge większą trasę, po ludzi będących tu całkiem przypadkowo – sadząc po ekwipunku typu sandały czy laczki. Całe szczęście, że byliśmy tu rano, bo chmury są coraz niżej, i będąc później nie mielibyśmy nawet widoków na te niskie Nockberge. Szlak bardzo widokowy, bez żadnych trudności, oprócz kondycyjnych, ale skoro żona przeszła, to znaczy, że przejdzie go prawie każdy, w jako – takiej kondycji zdrowotnej. Gdy zbliżamy się do schroniska, parking już tak załadowany, że samochody zatrzymują się niżej, na poboczu drogi. Tutaj mamy potwierdzenie powiedzenia „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Nie minęła połowa dnia, a my zaliczyliśmy dwutysięcznik i udajemy się na obiad. A całe popołudnie było ciepłe, tak, że znów mieliśmy udane leżakowanie nad ciepłym jeziorem, na jednej z plaż. Tak, że mimo niezbyt pomyślnych prognoz, pogoda cały dzień wytrzymała. Podobna sytuacja była w dniach poprzednich. Zapowiadali burze i deszcze, a wytrzymywało cały dzień, było ciepło i w większej części dnia słonecznie, jeżeli była burza – to popołudniu, w nocy albo w ogóle, bo zatrzymywała się w górach, które przez większość dnia były spowite potężnymi cumulonimbusami.