Na Siwy Wierch wybierałem się już od lat. Był on na pierwszym miejscu tatrzańskich szlaków do przejścia. Intrygowała mnie ta góra, zdawałem sobie sprawę, że to trochę inne Tatry, niż jestem przyzwyczajony. W literaturze, trochę na wyrost rejon jest nawet nazywany „Małymi Dolomitami”, ale jest w tym maleńka nutka prawdy.
Lato 2015 było ekstremalnie gorące, dlatego też na wyjście przygotowałem się solidnie, przede wszystkim pod względem ilości napojów. Zabrałem ze sobą córki szwagrów oraz syna. Przejazd przez Nowy Sącz, Krościenko, Nowy Targ, Czarny Dunajec, Chochołów a dalej już Słowację, na Oravice i Zuberec – nie należał do przyjemności. W Polsce duży ruch, korki w Nowym Targu. Myślałem, ze fajniej będzie na Słowacji, mając w pamięci przejazd trasą Oravice – Zuberec sprzed lat.
Była to jedna z moich ulubionych dróg w górach. Ale jakość nawierzchni fatalnie się pogorszyła, dodatkowo przede mną ciągle była jakiś zawalidroga w postaci ciężarówki z drzewem czy innego rodzaju. Trasa dojazdu, niecałe 260 km zajęła mi prawie równe trzy godziny – średnia przelotowa ledwo co tuż ponad 50 km/h. Mijam Huciańską Przełęcz i tuż poniżej jest mały, bezpłatny parking. W sumie można by było zostawić gdzieś na poboczu, przy samym wejściu na szlak, ale te może pół kilometra nie robi mi wielkiej różnicy. Jedyny problem to taki, że auto będzie w słońcu.
Wracamy na przełęcz i wchodzimy na szlak. Dzień wcześniej była burza, co widać na ścieżce, a raczej leśnej drodze zrywki drzewa. Jest masakryczne błoto. Z początku podejście jeszcze nie za duże, ale z czasem robi się stromo, tak, że z trudnością utrzymujemy się na nogach. Już martwimy się, jak będzie tutaj schodzić. Trochę jestem zły, że nie zabrałem kijków trekingowych, wyszukuję substytut w postaci kijów, których leży mnóstwo opodal. Pomaga, łatwiej utrzymać pion, a i mniej męczy podejście.
Za to upał doskwiera, pot leje się ze mnie strugami. Zauważyłem, że mój patent z kijami podpatrzyli idący za mną inni turyści. Przy kilku odpoczynkach, Biała Przełęcz osiągamy po około godzinie podejścia. Odliczać pozostałą drogę pomagają tabliczki, z podaną co 100 metrów wysokością. Nasz plan – 100 metrów na 15 minut został zrealizowany. Warto zaznaczyć, że po drodze jest fajna wiata, gdzie można odpocząć, coś zjeść i zaczerpnąć wody, która tu jeszcze płynie.
Wyżej już z tym gorzej. teraz już mniejsze podejścia i bardziej widokowo. Na początek pokazują się nam Góry Choczańskie z Wielkim Choczem i Prosiecznem. Słaba widoczność nie pozwala dostrzec Małej Fatry. Teraz podążamy wąską ścieżką, miejscami suchą, a w zagłębieniach błotnistą. Na razie większych trudności nie ma, ale później jest kilka miejsc, gdzie trzeba pomóc sobie rękoma. Z racji, że syn nie radzi sobie zbyt dobrze w takich warunkach, musze go w takich przypadkach asekurować. Docieramy do bardzo malowniczego miejsca – rzędowych Skałek. To główny powód odwiedzenia tego akurat szlaku.
Taka opcja wyjścia na Siwy jest chyba najsensowniejsza, można tez dotrzeć tu przez Brestową od strony Zverowki, albo Jałowiecką Doliną, ale tutaj widoki zdecydowanie są najciekawsze. To właśnie te labirynty skalne ochrzczono Dolomitami. Dla nich warto tu być. Niestety zaczyna się chmurzyć i wiać. Widzimy końcowe podejście na Siwy, nie wydaje się duże, jednak skutecznie męczy, jest i parę trudniejszych miejsc ubezpieczonych łańcuchami. Ale w końcu docieramy na szczyt. Panorama, jak na Tatry nie powala, ładna i tylko tyle. Z gór widać tylko końcowe wierzchołki Tatr Zachodnich – m. in. Pachoł i Baraniec. Inne są zasłonięte przez wcześniej wymienione.
Zamiast upału, mamy całkowity chłodzik, dobrze, że mamy ze sobą zestaw na zimno, czyli polary i kurtki, bo bez nich, zmarzlibyśmy i trzeba by było szybko uciekać z góry. A tak, spokojnie kontemplujemy widoki, ganiamy z licznymi motylami, żeby je sfotografować. Na pierwszym planie jest szczyt Ostra, w większości porośnięty kosodrzewiną, a niższe partie to powalone jak zapałki lasy, po huraganowych wiatrach halnych. Tak spędzamy na górze ponad godzinę i zaczynamy zejście. Jak zwykle, przy łańcuchach jest zator, trzeba poczekać, aż inni turyści przejdą, trochę podziwiam małe dzieci, które dają sobie tutaj spokojnie radę.
Niżej mamy niespodziewaną atrakcję, już jest cieplej, a na kwiatkach zatrzęsienie motyli. Jeszcze nigdy ich tyle na raz nie widziałem. Próbuję je uchwycić na ujęciach, ale nie jest to wcale łatwe, bo uciekają, albo zamykają skrzydła i nie wyglądają już atrakcyjnie na ujęciach. Wracamy do Białej Przełęczy, gdzie pozostawiliśmy nasze naturalne kijki. Zaczynamy zejście, które nie jest tak trudne, jak się spodziewaliśmy, upał osuszył błoto i w dół idzie się całkiem całkiem. Dopiero teraz w górę wędruje większa ilość ludzi, chociaż, jak na Tatry nie jest tu tłoczno. Na samym dole widzimy, jak są ładowane ogromne pnie na Tira, więc nie idziemy prosto drogą, lecz właściwym szlakiem, bo przejście obok załadunku może być niebezpieczne.
Teraz już pozostaje krótki spacer do auta po rozgrzanym asfalcie. Dwa litry napojów na głowę było w sam raz. Na szczęście w samochodzie czekają już zapasy wody pitnej. Rano byłem drugi na parkingu, a teraz jest on prawie cały pełny. Bardzo udana wycieczka, największe wrażenie zrobiły na mnie Rzędowe Skały, troszkę szkoda widoczności, gdyby była lepsza mielibyśmy widok na nie tylko na Tatry Zachodnie, ale równie Niżne, Małą Fatrę. Ale dzięki zachmurzeniu upał nie dał się nam we znak aż tak bardzo. Po raz kolejny potwierdziła się stara górska zasada, że zawsze należy mieć ze sobą ciepłe ubrania i kurtkę. Na dole mamy 35 stopni, a w górze nie wiem czy było 5. Jeszcze w drodze powrotnej zatrzymuję się za Zubercem, na Błotną Doliną, żeby zrobić panoramę z Brestową, Osobitą i naszym celem – Siwym Wierchem.