); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Kirchbachspitze – Alpy Ötztalskie – 3018 m

Kirchbachspitze

Kirchbachspitze

Kirchbachspitze to szczyt po włoskiej stronie Alp Oetztalskich, w masywie Texelgruppe. Według różnych źródeł wysokość jest podawana od 2951 do 3018 metrów, tak czy owak jest jest to dość pokaźna góra, jak na turystyczny cel. Je trzymam się wersji wyższej, podawanej na mapach kompasu. Zdobyłem go wraz z obecnym szwagrem. Nocowaliśmy na kempingu w Naturno. Postanowiliśmy korzystając z dobrej pogody zdobyć jakiś trzytysięcznik.

Z sześciu osób – które brały udział w wakacjach alpejskich jedynie szwagier zdecydował się pójść. Przestudiowałem mapę wiszącą obok recepcji i wypatrzyłem tą właśnie górę jako cel. Przerysowałem szkic do zeszytu i według tego ruszyliśmy w trasę. Wsiedliśmy do mojej fiesty, minęliśmy Naturno i boczną drogą podjeżdżamy w górę, serpentynami, jak tylko najwyżej się da. Trochę nas hamuje samochód – mleczarnia odbierający mleko z gospodarstw rozsianych na stokach „naszej góry”. Droga wąska, ale mijamy mlekowóz i dalej bez przeszkód dojeżdżamy do miejsca gdzie kończy się droga, jest tutaj typowy alpejski dom – gospodarstwo. Wchodzą do środka i pytam się gospodyni, czy mogę na podwórku pozostawić samochód. Nie robi żadnych problemów.

Wysokość dokąd dojechaliśmy to ponad 1500 m, połowę wysokości bezwzględnej mamy za sobą, dzięki samochodowi. Przy okazji zobaczyłem alpejską chatę w środku – bardzo ładna, ale główną rzecz, którą zapamiętałem to to smród w środku domu, jaki znam z wnętrza obory z krowami. Udajemy się na wprost przez pastwisko i dochodzimy do szlaku oznaczonego takim numerem jaki był na mapie, więc jesteśmy na dobrej trasie. Szlak jest dość wąski, pnie się ostro do góry wśród alpejskich łąk. Towarzyszą nam piękne widoki na wielką walną dolinę Val Venosta oddzielającą Alpy Oetztalskie od Grupy Ortlera. Najbardziej charakterystyczną górą był Hasenohrl, dalej można rozpoznać samego Ortlera i Cavedale.

Szlak jest dobry, gdyż idzie cały czas w górę, więc szybko zdobywamy wysokość, śpieszymy się, gdyż baby na dole na pewno denerwują się. Docieramy do szopy – schronu we wnętrzu której nasi rodacy pozostawili na pryczach napisy. Wyżej spotykamy kolesia, schodzącego ze szczytu – nie znając języka jedynie ponazywaliśmy widoczne góry – był zaskoczony moją znajomością panoramy. Mówił, że wyżej jest niebezpiecznie. Rzeczywiście, teren około 200 metrów poniżej szczytu był pokryty cieką, topniejącą warstwą śniegu, po którym spacerowały oznaczone farbą – czerwoną i niebieską barany. Śnieg zmieszany z ich odchodami stanowił niebywale śliską mieszankę, w dodatku było dość stromo, a kamienie uciekały spod nóg. Ale bez większych problemów dotarliśmy do szczytu.

Panorama była niezła, ale niestety widok na północ nie otworzył się zbytnio, bo zasłaniały go niedalekie, ale troszkę wyższe szczyty. Najładniejszy widok był na szczyty Cavedale i Hasenohrl. Ciekawie też prezentowały się Doliny w stroną Szwajcarskiego Parku Narodowego. Dalej na południe było widać Adamello – Presanella, na wschód Brenta i Dolomity. Na górach jak od linii na wysokości blisko 3000 metrów kończył się śnieg, który spadł dwa dni wcześniej. Oczywiście wpisaliśmy się do książki wejść. Lodowaty wiatr, sprawił, że mimo słonecznej pogody postanowiliśmy schodzić. Wiatr zawiał ślady i nie bardzo było widać gdzie iść, więc asekurując się własnym tyłkiem ześlizgiwaliśmy się po śniegogównie. Było to bardzo niebezpieczne, ale to chyba i tak najlepszy sposób.

Dopiero około 200 metrów niżej, gdy kończył się śnieg znaleźliśmy ścieżkę. Był to jeden z najniebezpieczniejszych momentów w moich górskich wędrówkach. Adrenalina ustąpiła i spokojnie i w ciepłym słońcu już mogliśmy schodzić szybkim tempem. Bez przeszkód wróciliśmy do auta – tutaj już panował upał. Wsiedliśmy i zaczęliśmy zjazd – a tu niespodziewana przeszkoda. Przez ten czas zaczęto remont drogi – zerwano nawierzchnię, pozostawili koparkę na drodze i siesta. Niepotrzebnie spieszyliśmy się, teraz musimy czekać w samochodzie zamiast upajać się alpejskimi widokami. Dopiero po ponad godzinie zaczęli pracę, doprowadzili drogę do chwilowej przejezdności, bo za ten czas dojechało kilku kierowców. Wreszcie dotarliśmy do kempingu, gdzie oczywiście baby wyskoczyły na nas z gębami, że się martwiły itp. Ale w końcu udało się nam zaliczyć konkretną alpejską górę w czasie tego wyjazdu, bo wcześniej ciągle nam coś przeszkadzało – przede wszystkim pogoda.