); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Monte Christo – Apeniny – 1928 m


W 1999 roku planowałem wakacyjny wyjazd do Skandynawii. Niestety, nie zebrała się odpowiednia ilość osób i cała impreza spaliła na panewce. Gdy rozpocząłem szukanie innych możliwości spędzenia wakacji, zadzwonił do mnie kolega, dysponujący własnym samochodem i zaproponował wspólny wyjazd w „jakieś” góry. Ponieważ w Alpach byłem już kilka razy, chciałem poznać inne góry Europy, więc opracowałem trasę obejmującą nie tylko Alpy, ale i Apeniny. O ile moja wiedza dotycząca Alp była dość znaczna i mogłem dokładnie zaplanować, jakie miejsca są warte zobaczenia i jakie szczyty możliwe do zdobycia, to o Apeninach wiedziałem tylko tyle, że leżą we Włoszech, że wiele szczytów przekracza wysokość 2000 m (w tym najwyższy – Corno Grande – 2912 m). Chciałem też wyjść na pierwszy aktywny wulkan w swoim życiu – Wezuwiusz, który można chyba zaliczyć do Apeninów.
Nie ma zbyt wielu publikacji, dotyczących tych właśnie gór, a wtedy jeszcze nie miałem dostępu do Internetu, by tam poszukać jakiś informacji. Przewodniki po Włoszech skupiają się raczej na zabytkach architektury.
Oczywiście nigdy planowana trasa nie jest realizowana dokładnie, i dostosowuje się ją do panujących warunków pogodowych oraz własnego „widzi mi się”. Na początek planowaliśmy Alpy, lecz deszczowa pogoda skłoniła nas do ucieczki na południe. Jeżeli chodzi o noclegi, to spaliśmy gdzie się da, najczęściej w namiotach, a jedliśmy własnoręcznie przygotowane posiłki na butli gazowej.
Pierwszy nocleg – rozbiliśmy namioty w lesie, w Alpach Austriackich. W drugi dzień przejechaliśmy przez Dolomity w kierunku San Marino. Spodziewaliśmy się tutaj tańszego paliwa, gdyż we Włoszech jest ono sporo droższe niż w Austrii. Docieramy na miejsce około godziny 2200 jednak zawiedliśmy się, cena nie była taka sama. Na dodatek wszystkie sklepy były już zamknięte i odpuściliśmy sobie San Marino na drogę powrotną.
Pojechaliśmy dalej na południe. Tym razem namiot rozbiliśmy na jakimś ściernisku. Następnego dnia powitała nas wreszcie słoneczna pogoda, w dobrym nastroju ruszyliśmy dalej. Naszym celem było zdobycie jakiegokolwiek szczytu w Apeninach. Zmierzaliśmy w kierunku miejscowości L’Aquila, leżącej u stóp najwyższej części tych gór zwanej Gran Sasso d’Italia czyli w wolnym tłumaczeniu „Wielkie Włoskie Kamienie”.
W L’Aquila nie mogliśmy trafić na drogę wiodącą w najwyższą część Apeninów. Na znakach drogowych nie widniała żadna miejscowość zaznaczona na mapie. Dopiero po zasięgnięciu języka u „tubylców”, dowiedzieliśmy się, że trzeba kierować się na wieś Paganica i Assergi. Droga zaczęła się wić serpentynami coraz wyżej. Po drodze minęliśmy kolejkę kabinową. Jechaliśmy wśród trawiastych wzgórz i dotarliśmy do końca drogi. Tam zaparkowaliśmy samochód i wyruszyliśmy na upatrzoną przez siebie górę, aby ze szczytu zobaczyć ciekawszą panoramę.
Szliśmy stromym, trawiastym stokiem, wzdłuż urządzeń wyciągu narciarskiego. Po krótkim wysiłku dotarliśmy na szczyt. Jak później się okazało szczyt nosi nazwę Monte Christo i ma wysokość 1928 m. Wysiłek się opłacił, gdyż naszym oczom ukazała się wspaniała dolina, zamknięta skalistymi szczytami Monti Camicia i Prena, odmiennymi od krajobrazu większej części tych gór. Jej dnem prowadziła droga asfaltowa, więc można tam dojechać samochodem, tylko na jednym ze skrzyżowań  pojechaliśmy w nieprawidłową stronę.
Widok przypominał mi widziane na filmach stepowe góry Mongolii, był on całkiem odmienny od oglądanych wcześniej przeze mnie krajobrazów Alp, Pirenejów czy Karpat. Na jego odmienność składał się całkowity brak lasu, strumieni czy rzek górskich. W krajobrazie dominowała trawa, szczyty oraz stożki usypiskowe u ich podnóży. Góry te zdały mi się bardzo dzikie i to decydowało o ich niesamowitości. Po lewej wznosił się rozległy szczyt, którym, jak się nam zdawało, mógł być Corno Grande. Nie mogliśmy tego ocenić, gdyż pułap chmur był dość niski i zakrywał wierzchołek.
Po zejściu i zaliczeniu apenińskiego szczytu ruszyliśmy  do następnego celu – był nim Wezuwiusz