); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Mittagskogel – Karawanki – 2143m

 


Bardzo charakterystyczna góra, zwana przez Austriaków karynckim wulkanem, z racji swego kształtu. Nie jest wcale najwyższym szczytem Karawanków – bo jest nim Hochstuhl (Stol). Ale jest widoczna z większości obszaru Karyntii i jest jej symbolem. Wielokrotnie ją widziałem, przejeżdżając autostradą, czy od strony słoweńskiej, a Alp Julijskich. Więc uparłem się wreszcie na nią wejść.

  Przygotowania polegały na wyszperaniu w necie, z której strony ją ugryźć. Dzięki jednemu z forumowiczów Polaka mieszkającego w Słowenii mniej więcej dowiedziałem się o miejscu startu, chociaż teraz wybrałbym troszkę inną opcję.

  Zostawiłem żonę z dziećmi w kwaterze, pogoda jak zwykle nie była pewna, takie były całe wakacje 2011. Ale uparłem się, wcześnie rano jadę do małej miejscowości Untergruth położone na stokach Mittagskogela. Gdyby nie GPS, ciężko by było trafić na miejsce, poruszam się wąskimi alpejskimi dróżkami, dość stromo, co budzi moje obawy, bo w moim samochodzie koło dwumasowe było w stanie agonalnym i nie lubiło przeciążeń.

  Docieram do parkingu pod jakimś pensjonatem, skąd znaki na Mittagskogel pokazują 5 h! A ja obiecałem całą trasę w górę i w dół zrobić w 6, żeby żona się za bardzo nie denerwowała. Pojechałem kawałek dalej, żeby może jeszcze zdobyć trochę wysokości, ale zacząłem się oddalać od szczytu, wróciłem do pensjonatu i zauważyłem, że odchodzi od niego w lewo dróżka. Pojechałem nią do końca i okazało się że właściwie, prowadzi ona do ostatniego parkingu a raczej postoju obok końca owej drogi.

  A stąd znak szlaku na Mittagskogel i czas – 4,5 godz. Ruszam swoim ostrym tempem, ale wcześniej zaznaczam na GPS położenie samochodu na parkingu. Cały czas w lesie, absolutnie sam na szlaku, podoba mi się przeprawa przez górski strumień – postawione kamienie, przez które trzeba skakać, żadnego mostku. Dalej idę przez las szukając czerwonych plamek na drzewach lub kamieniach. Szlak niezbyt dobrze oznaczony, ale na GPS-ie obserwuję, że jestem w okolicy szutrowej drogi prowadzącej do schroniska berta Hutte. Co jakiś czas ją przekraczam, aby wejść znów w las, skracając trasę. W ogóle ruszam na trasę parę minut po 6 rano. Liczyłem, że do Barta Hutte dotrę gdzieś za około godzinę, a tu godzina minęła, a Barta Hutte nie widać, jestem głęboko w lesie, ale nagle, jakby znikąd las się kończy i jest schronisko. Godzina 7.20. więc mniej więcej w planowanym czasie.

  Przede mną wyrosła piękna grań Mittagskogela, zdaje się już niedaleko, niewiele podejścia, ale szlak nie biegnie na wprost. Schodzę troszkę w dół i teraz jakby obchodzę górę dookoła. Las się kończy, ale widoki niezbyt ciekawe, powietrze zamglone, a i krajobraz taki jakiś niealpejski. Wreszcie pod długim trawersie zaczyna się jakieś podejście, napotykam na kozice. Ostre tempo daje mi się we znaki, słabnę przy podejściu i muszę odpoczywać co chwilę. Jakimś strasznym wysiłkiem dochodzę na przełęcz pod Mittagskogelem, tu łączę się ze szlakiem od słoweńskiej strony. Dalej nikogo, sam w sercu Alp Wschodnich. Na przełęczy mocno i zimno wieje. Zawiedziony jestem – oczekiwany widok na Alpy Julijskie nie jest taki, jak sobie wymarzyłem. Najciekawsze szczyty we mgle, w dodatku słaba widoczność. Na przełęczy jestem o 8.35, więc wyjście zajęło mi około 2,5 godziny. Nawet nie chce mi się iść na szczyt, ale przezwyciężyłem swoją niechęć i praktycznie doczołgałem się. Pod nogami dość konkretna przepaść, w dole Karyntia i jej jeziora – Faaker, Worther i wiele innych.

  Kępa/Mittagskogel zdobyty, mimo wszystko cieszę się z zaliczenia ej góry. Po odpoczynku i posiłku nabieram sił. Dzwonie do żony, żeby się nie martwiła. Czas na zejście, po drodze przez chwilę gubię szlak, to przez beznadziejne jego oznaczenia, jakieś strzałki, nie wiadomo co znaczące. Dopiero teraz spotykam pierwszych dwóch turystów. Im bliżej schroniska, tym ich więcej, dalej poniżej schroniska juz dość tłoczno, jak na Alpy. Teraz idę głównie szutrową drogą, nie mogę znaleźć skrótów, którymi podążałem w górę, teraz przydał się GPS, dzięki któremu kontrolowałem, czy zbliżam się do samochodu. Po drodze mijam kilka aut zaparkowanych w lesie, na poboczu. Można tut dojechać od strony osady Kopein, i tutaj lepiej byłoby się kierować od Villach. Mając dobre auto, nie bojące się terenu, można trasę skrócić o dobrą godzinę.

  W pewnym momencie rozpoznaję odbicie na „mój” szlak, a na 100% jestem pewny, gdy znów przekraczam potok. Stąd już na pewniaka wracam do auta, gdzie obok już zaparkowało wiele innych. O 11.20 jestem znów w Annenheim, więc spóźniłem się o 20 minut.