); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Kralova Hola 1925 m


Niespodziewanie była to przygoda roku. Tym razem chciałem zrealizować numer 1 na mojej pozatatrzańskiej liście celów w okolicy, tzn. możliwych jednodniowych wycieczek – Kralova Hola czy po naszemu – Królewska Hala. Obliczyłem, że dojazd powinien zająć około 3 godzin – 150 km.

Poranna pobudka, rześki ranek – zabieram syna i jazda. W Piwnicznej przystanek – Biedronka i zakupy. Jedziemy jeszcze starą drogą do Mniszka, chociaż w drodze powrotnej okazało się, że nowy most już czynny. Pogoda piękna, jak zwykle na przełęczy Vabec porządny widok na Tatry i w oddali cel – Kralovą Holę. Wszystkie góry ponad mgłami.

Podróż mija przyjemnie, dużo lepiej niż na polskich drogach, tutaj ruch dużo mniejszy. Za Popradem przejazd świetną, widokową szosą przez przełęcz Vernar. I tak jesteśmy w Telgarcie po 2 i pół godzinnej jeździe. Zostawiam samochód koło kościoła. Stąd wychodzi zielony szlak – słabo oznakowany.

Towarzyszą na Cyganie idący na grzyby. Dwa razy naprowadzają na odpowiednią ścieżkę. Coś mówią o drzewach, kalamicie, nie do końca rozumiem, o co im chodzi. Szlak wspina się stromo w lesie, po chwili duża polana z pozostałościami drzew i wysokimi trawami. Potem znów stromo w lesie, co chwilę szlak przegradzają połamane pnie i konary. Doganiamy słowacką rodzinę. Gdy docieramy do końca lasu szlak znika. Nie można nigdzie go dostrzec.

Dochodzi do nas mijana dopiero co rodzinka, facet ma GPS i twierdzi, że szlak jest bardziej w lewo. Przedzieramy się przez koszmarne wykroty i wysokie trawy. Słowacy to dwójka dorosłych, dziecko i mały piesek. Ten ostatni najbardziej cierpi, bo nie może się przedrzeć przez roślinne zasieki.

Suche gałęzie niszczą nam plecaki i ubrania. Znów oni zostają w tyle, a my na siłę docieramy po dość długiej mordędze wreszcie do bitej drogi. Ale teraz dokąd? W lewo – za sugestią Słowaka. Rzeczywiście, po dłuższym trawersie jest szlak, przecinający drogę, idziemy pod górę najszerszą ścieżką, bo znów nie ma znaków.

Wkraczamy w las, gdzie ścieżka niknie. Zaczyna się kosodrzewina, ale tak gęsta, że nie ma szans przejść nią na przełaj. Tracimy siły, czas i ochotę, jeszcze dwa razy wchodzimy w ślepe ścieżki, zmuszając siebie do jeszcze bardziej niewygodnych chaszczowań przez szkielety drzew i trawska. Chyba nie wejdziemy dziś na tą górą.

Jestem zły, jeszcze nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło. Wróciliśmy do punktu wyjścia, podejmujemy chyba ostatnią próbę poszukania szlaku, ale ślady niby drogi wyprowadzają nas do nikąd, to raczej ubita trasa po przejeździe jakiegoś dużego pojazdu do zrywki drewna.

Schodzimy i nagle widzimy jeszcze jedną ścieżkę, po paru krokach jest znak! Jednak idziemy w górę. Teraz już normalny szlak, kończy się las i zaczyna kosodrzewina. Musimy robić częstsze odpoczynki, bo syn jest wyraźne wyczerpany niespodziewanymi przeszkodami. I tak docieramy na Kralovą Skalę czyli Królewską Skałę.

Mamy widok na końcowe podejście, wieje mocno i jest przenikliwie zimno, za to widoki robią się ładniejsze, pojawiają się Tatry. Teraz na chwilę tracimy wysokość, by znów iść w górą. Ostatni odcinek jest dłuższy, niż by się to zdawała patrząc z Kralovej Skały. Robimy to metodą małych kroczków, powoli, ale systematycznie. Na podłożu leża ciekawe białe skały, to chyba kwarc.

To zmęczenie chaszczowaniem odbija się teraz. Nie dajemy za wygraną i siłą woli docieramy na szczyt. Widoki piękne, wspaniała widoczność, Wyjście tu w taką pogodę ma sens! Nie byłem entuzjastą „zrobienia” Kralovej, jednak niesłusznie.

Tatry calutkie jak na dłoni, grupa Dżumbiera lekko ponad chmurami. Widać opadłe z nocy igły szadzi.  Wykonuję serię fotek, panoram. Pejzaż na południe i wschód już nie taki ciekawy, tamtejsze górki to zaledwie niewiele ponad 1000 metrówki – Słowacki Raj, Rudawy. Ciekawe, że to mój kolejny raz w Niżnych Tatrach, gdy w partii szczytowej bardzo wieje wiatr. Poprzednim razem nie pozwolił mi on na zdobycie Dzumbiera, i skończyło się tylko na Chopoku.

Na szczyt Kralovej prowadzi droga dostępna dla rowerów, dlatego wielu ich tutaj, to najwyższe miejsce na Słowacji dostępne w ten sposób (legalnie), zarazem najwyższe w całych Karpatach Zachodnich. Jeżeli ktoś miałby ochotę w ten sposób, musi startować ze wsi Sumiac. Droga w dolnej części jest szutrowa, tylko w wyższej to asfalt. Kiedyś miałem taki plan, aby zapakować rower do bagażnika i wjechać na szczyt, ale teraz przy problemach z kolanem, raczej to niemożliwe. Przenikliwy wiatr nie pozwala jednak cieszyć się w pełni krajobrazem, żeby coś przekąsić, trzeba znaleźć jakieś schronienie przed nim.

Udajemy się w okolice budynku stacji przekaźnikowej, ale i tu zewsząd wieje, dopiero po wschodniej stronie jest mały kawałek trochę osłaniający od pędu powietrza.  Jeszcze krótka chwilka i czas na zejście. Tym razem wybieramy inną opcję, nie szlak zielony – jak przy wyjściu, tylko czerwony. Generalnie odradzam szlak zielony – z opisanych wyżej powodów, w domu czytając inne relacje w internecie, zauważyłem, że nie byłem jedynym gubiącym tu ścieżkę.

Katastrofalny wiatr kilka lat temu całkowicie zdewastował szlak i jego oznaczenia, nie dysponując dokładnym GPS-em bardzo łatwo go zgubić, sam nawet nie wiem, gdzie miałby on iść, gdy zboczyłem z niego za pierwszym razem, jeszcze w lesie.  Teraz dopiero zrozumiałem, o czym mogli mi mówić Romowie spotkanie przy początku naszej wędrówki.

Widać, Kalamita miała miejsce nie tylko w Tatrach Wysokich, ale i tu, tyle, że z tego co wiem, kilka lat później. Oznaczenia na szlakowskazie nie pokazuje na Telgart, tylko na inną nazwę, nie pamiętam już jaką. Ale nie ma raczej innej opcji, bo szlak ewidentnie biegnie wzdłuż linii energetycznych poprowadzonych na szczyt. Tutaj raczej nie sposób się zgubić.

Gdybym o tym wiedział, nie wybierałbym się trasą przez Kralovą Skalę. Po zejściu poniżej drogi asfaltowej nie ma już widoku na południe, czyli na Tatry, więc atrakcyjność krajobrazowa spadła. Jedynie może przykuwać wzrok zakręt linii kolejowej w Telgarcie. 

Wracając samochodem w stronę Popradu, po drodze jest widoczny zabytkowy wiadukt, pod który można sobie podejść. Już w Telgarcie przy wyjściu z lasu mamy dość częsty widok na Słowacji, szczególnie jesienią, młodzi Romowie taszczą na plecach ogromne ilości suchych badyli, jako opał. Że też nie ułatwią sobie pracy organizując jakiś wózek. Pozostało przejść przez Telgart do miejsca, gdzie pozostawiłem auto i można zakończyć wycieczkę, która mimo wielu początkowych trudności i tak można uznać za udaną. A przy okazji mieliśmy niespodziewane przygody, kto by pomyślał, ze przy tak ładnej pogodzie, tak niedaleko i tak niewymagającej górce. Góry całe życie uczą pokory.  Podejście nie powinno nam zając więcej, niż trzy godziny, a zajęło ponad 4. Czyli w wykrotach straciliśmy około 1,5 godziny. 

Całość zejścia już bez dodatkowych atrakcji to 1,5 godziny. Tak, że normalnych warunkach – czerwonym szlakiem! – trasa do zrobienia w około 5 godzin z wliczonymi w to odpoczynkami i pobytem szczytowym. Może kiedyś zreperują zielony szlak, który może jest może trochę atrakcyjniejszy, ze względu na Królewską Skałkę – oferującą widok na  szczytowe partie Królewskiej Hali (mnie osobiście jakoś łatwiej przechodzi przez gardło Kralova Hola, a dokładnie w pisowni słowackiej Kráľova hoľa) i fajnie, wyłaniające się zza jej grzbietu Tatry.