); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Jeziora Plitvickie


Obok Dubrownika i Wybrzeża Dalmatyńskiego Jeziora Plitwickie to chyba najbardziej znana atrakcja Chorwacji. Dojeżdżamy tam bocznymi drogami. Z racji, że jesteśmy blisko granicy z Bośnią, wiele domów nosi znaki wojny z Serbią, elewacje potrzaskane od pocisków.  W okolicy jezior są duże, płatne parkingi, nie ma innej możliwości pozostawienia samochodów. Parkujemy głęboko w lesie i stoimy grzecznie w kolejce. Ważna informacje – można płacić tylko w kunach, więc nie dysponując Chorwacką waluta może być problem. Oczywiście można też zapłacić kartą. Teraz wędrujemy przez lasek do przystani statków. Na bilecie jest schematyczna mapka, którą można się posłużyć w celu planowania co zwiedzić. W jeden dzień nie bardzo jest szansa zobaczyć wszystko, za radami z netu wybieram dolną część trasy.

    Wsiadamy na statek, cena wliczona w bilet – wcale nie tani – około 60 zł za osobę. Pierwsze przed nami jest największe jezioro – Kozjak. Ryby pływają tuż pod powierzchnią i jest ich zatrzęsienie. Pogoda średnio dopisuje, zachmurzenie całkowite, na szczęście nie pada. Statek przepływa na drugą stronę jeziora, jesteśmy trochę zdezorientowania, wysiadać czy nie, zostajemy, i słusznie. Płyniemy dalej – w poprzek zbiornika. Na razie widoki takie sobie, rejs trwa dosyć długo, w sam raz, żeby coś przekąsić. Na brzegu jest wiele stolików oraz knajpek. Teraz wybór trasy – idziemy najpierw górą. Juz po niewielkim podejściu jest pierwszy punkt widokowy. Pod nogami mam dwa jeziora: Milanovac i Gavanovac, łączą się wodospadami. To właśnie mnogość wodospadów, którymi woda spada z jednego jeziora do drugiego stanowi o unikalności tego rejonu i dlaczego jest on wpisany na listę UNESCO.

   Z kolejnych punktów widokowych coraz ładniejsze pejzaże. Na końcu mamy widok na najwyższy wodospad Chorwacji – Velki Slap (czyli po prostu wielki wodospad). Robi się coraz bardziej tłoczno – to największy szkopuł w zwiedzaniu. Nie cierpię tłumów, a tutaj jest jak na procesji. Schodzimy do punktu pod wodospadem, jest tu specjalna platforma do robienia zdjęć. Dalej idziemy już wąską ścieżką obok jeziora, a potem specjalną drewnianą kładką na jeziorach. Na chwilę odwiedzamy małe jaskinie. Wracamy teraz obok jezior, które widzieliśmy z góry. Bardzo duża ilość osób z Polski, co kawałek słychać nasz język. Nie wiem dlaczego, ciągle mnie się ktoś pyta o drogę, gdzie iść, itd. Jakby wśród tłumu, tylko ja coś wiedziałem, a przecież to mój pierwszy i pewnie ostatni raz tutaj (tłumy skutecznie mnie zniechęciły). Postanawiamy wrócić tą samą trasą, czyli statkiem przez jezioro Kozjak.

     Przy końcowej przystanie tłumy jeszcze większe, niż rano. Chciałbym tu być, ale poza sezonem, najlepiej jesienią. Po przycumowanie do końcowej – początkowej przystania zaczęło kropić. Udało się w miarę w dobrej pogodzie zakończyć wycieczkę, ale to nie koniec atrakcji. Chciałem skrócić drogę i wszedłem prosto do lasu, gdzie zaparkowałem samochód – sztuką było go odnaleźć. Zajęło mi to chyba pół godziny. Wszystko w tym lesie było takie same, żadnych punktów orientacyjnych. Na domiar złego, gdy odnalazłem auto, zakopałem się w żwirku, dopiero gdy podłożyłem pod koła kamienie, z ledwością wyjechałem.

    W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Turanj, w muzeum wojny Bałkańskiej, gdzie są zaprezentowane przykładowe pojazdy bojowe oraz na głównym miejscu strącony serbski Mig.