); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Belgia

Gandawa


Belgia nigdy nie była na mojej liście miejsc, które chciałbym odwiedzić. Jestem fanatykiem gór, a Belgia – jak wiadomo – to kraj nizinny. Ale przypadek, a raczej łut szczęścia sprawił, że byłem jednym z nauczycieli, którzy wyjechali w ramach programu wymiany między szkołami o nazwie Socrates Comenius. Celem tego programu jest wymiana prac uczniów pomiędzy czterema szkołami, a są nimi: nasza w Lipnicy Wielkiej, Tejina na Teneryfie, Rohrbach w Niemczech, no i oczywiście Gandawa w Belgii. Projekt nosi nazwę „Music In the Box”, czyli prace dzieci są związane z muzyką.
DO Belgii można obecnie szybko dotrzeć samolotem, za niewielkie pieniądze, dzięki uruchomieniu tanich lotów, pod warunkiem że nie lądujemy w Brukseli, tylko w Charleroi – ośrodku górniczym, oddalonym jakieś 50 km od stolicy. Można za 10 euro kupić bilet ważny w każdym środku transportu i w ciągu jednego dnia podróżować do wybranego celu. Należy w odpowiednim miejscu wpisać nazwę miasta docelowego. Podróż pociągiem jest wygodna, sunie on płynnie i szybko. Nie należy liczyć na jazdę na gapę, gdyż kontrole biletów są bardzo częste.
Pierwszym miejscem, które zobaczyliśmy w Gandawie, był oczywiście dworzec kolejowy, którego wnętrze przypominało bardziej zamek czy kościół. Obrazy na ścianach, kamienne filary. Stąd jedna z tutejszych nauczycielek zabrała nas do szkoły. Przed dworcem rzuciła nam się w oczy ogromna masa rowerów – jak nam wytłumaczono – należały do studentów.
Szkoła, w której byliśmy goszczeni, to szkoła nowo wybudowana, na miarę XXI wieku. Wiele bardzo ciekawych, prostych, a zarazem funkcjonalnych rozwiązań. Parking podziemny pod szkołą, otwierane stoliki, w których dzieci chowają swoje przybory, książki i wszystkie pomoce dydaktyczne, jakie można sobie tylko wymarzyć – to tylko kilka przykładów nowoczesności.
To odpowiednik naszej szkoły podstawowej. W Belgii obowiązek nauki istnieje do 18. roku życia, ale szybko już selekcjonuje się uczniów zdolniejszych, którzy dalej rozwijają umiejętności, i tych, którzy uczą się w kierunku konkretnego zawodu. Do szkoły można wysyłać dzieci już od 2,5 roku życia. Jest to tzw. Kindergraden. Nie jest ono obowiązkowe, ale jest za darmo i wielu rodziców chętnie korzysta, szczególnie ci pracujący.
W szkole oprócz nauczycieli jest kilka osób zatrudnionych w innych celach, np. groźna pani do pilnowania porządku, czy osoba będąca pośrednikiem pomiędzy szkołą a rodzicami imigrantów.
Kolejna nasza obserwacja to wielonarodowość – 30% uczniów w szkole jest innej narodowości niż belgijska. Spotkałem dzieci pochodzące z Chile, Dominikany, Rosji. W każdej klasie jest przynajmniej jeden czarnoskóry uczeń. Ze względu na dwujęzyczność kraju w szkole dzieci uczą się języka flamandzkiego i francuskiego. Oprócz tego uczą się również angielskiego. Praktycznie trudno znaleźć osobę, która nie mówi po angielsku.
Zarobki nauczyciela czy policjanta kształtują się na poziomie około 1800 euro, ale należy dodać, że tamtejsze ceny są 3-4-krotnie wyższe niż w Polsce. Bardzo drogie są mieszkania. Przeciętny dom kosztuje grubo powyżej 100 tyś. euro. Ale ceny paliwa czy jedzenia w restauracjach niewiele już odbiegają od polskich.
Gandawa przeżywała świetność w średniowieczu, kiedy była największym, po Paryżu miastem Europy na północ od Alp. Wiele zabytków jest objętych ochroną przez UNESCO. Gandawę można porównać do Krakowa, jest bardzo znaczącym ośrodkiem kulturalnym. Ważna wiadomość dla żołądka – jest tu około 350 restauracji. Najważniejsze zabytki to katedra St. Bavo (Świętego Bawona), zamek kasztelański, twierdza Gravesteen, most św. Michała, port Graslei.
ARCHITEKTURA Gandawy przypomina trochę Gdańsk: wąskie, wysokie kamieniczki, surowa architektura, zbliżona do niemieckiej. Mojej koleżance, która ma większe pojęcie o architekturze niż ja, bardzo się podobała, uznała, że jest surowa, ale zarazem bardzo przemyślana i funkcjonalna. Budulcem jest najczęściej wąska cegła. Bardzo gęsta zabudowa była wymuszona gęstością zaludnienia, jedną z największych w Europie. Belgowie bardzo szanują miejsce, widać to na przykładzie parkowania, samochody są ustawione jak pod sznurek. Zresztą sztuką jest znalezienia wolnego miejsca w godzinach szczytu, mimo systemu podziemnych parkingów. Jeden z takich parkingów znajduje się pod samym rynkiem. Charakterystycznym elementem Gandawy są kanały. Dlatego dobrym sposobem zwiedzenia może być właśnie rejs jednym z wielu stateczków wycieczkowych, niektóre z nich to statki-restauracje.
Drugiego dnia mieliśmy zaszczyt być przyjęci przez odpowiednika flamandzkiego ministra edukacji Mister Coddensa, a później „man of charity” oprowadził nas po historycznym ratuszu.
Ratusz mieści się w historycznym budynku zwanym Belfry. Widzieliśmy miejsca, które zazwyczaj nie są udostępniane zwiedzającym, lecz tylko delegacjom zagranicznym. Ratusz wybudowano w XVI wieku; pierwotnie służył jako siedziba sądu. Miejsce wydawania wyroków jest obecnie miejscem zawierania małżeństw. Bogaci ludzie wykupywali swoje winy dalekimi pielgrzymkami, natomiast biedni przemierzali na kolanach bardzo długi labirynt. Miłym akcentem jest wmurowana w głównym hallu tablica z podziękowaniami dla polskiej armii, która w 1944 roku wyzwoliła Gandawę. W ratuszu ma również siedzibę parlament flamandzki, ponieważ – jak wiadomo – Belgia dzieli się na dwie części – flamandzką i walońską. W tej części Belgii używa się języka flamandzkiego.
Po zwiedzaniu wróciliśmy do szkoły na obiad. Każdego dnia organizatorzy serwowali nam typowe flamandzkie jedzenie. Nie wszystkim wiadomo, że z Belgii pochodzą dwie znane na całym świecie potrawy: frytki (frieten) i gofry (wafels). Oprócz tego Belgowie są dumni jeszcze ze swojego piwa (mówią, że jest najlepsze na świecie) i czekoladek. O ile mógłbym się zgodzić z pierwszym, to czekoladki są – jak na mój gust – o wiele za słodkie, no ale o gustach się nie dyskutuje.
Najbardziej znanym zabytkiem Gandawy jest katedra św. Bawona wraz ze znajdującym się w jej wnętrzu tryptykiem o nazwie Baranek Mistyczny (1426-32) autorstwa braci J. i H. van Eycków. Niestety, nie wolno robić wewnątrz zdjęć. Żeby zobaczyć obraz, musi zebrać się grupa 15 osób, a wejście jest płatne. Ale pozostała część katedry jest udostępniona do zwiedzania za darmo. Można podziwiać gotycką architekturę, wiele bocznych ołtarzy ufundowanych zostało przez tutejszych bogaczy, można też zejść do krypt Wystawionych jest wiele sakralnych eksponatów, takich jak kielichy, monstrancje, ubiory kardynałów. Można też zobaczyć obraz Rubensa. Miałem szczęście natrafić na koncert wirtuoza harfy – taka muzyka w katedrze sprawiała, że można było poczuć się prawie jak w niebie.
Naprzeciw katedry znajdują się belgijskie Sukiennice – ponieważ Gandawa była ośrodkiem przemysłu włókienniczego.
Jednym z punktów programu było oprowadzanie nas po Gandawie przez dzieci w roli przewodników. Całe to zdarzenie było filmowane i pokazane wieczorem w młodzieżowym kanale telewizyjnym Ketnet. Pokazano nam między innymi rzeźbę Manneken-Pis – siusiającego chłopczyka – symbol Belgii. Przy okazji usłyszeliśmy legendę, opowiadającą, co on oznacza. Podobno dawniej biedne dzieci otrzymywały pieniądze za siusianie na bieliznę, gdyż mocz zawiera substancje ułatwiające pranie.
Pokazano nam również twierdzę Gravesteen (IX, XII w.) i zamek kasztelanów gandawskich (XIII w). Twierdza Gravesteen podobno została odrestaurowana precyzyjnie, kamyczek po kamyczku. Na każdym kroku widać dbałość Belgów o zabytki, o historię. Powiewające flagi z sylwetką lwa są charakterystyczne dla całej Belgii. Herby poszczególnych części kraju różnią się tylko kolorystyką lwa.
CIEKAWYM doświadczeniem były wizyty w muzeum sztuki nowoczesnej i muzeum sztuki pięknej. Pierwsze muzeum nosi nazwę SMAK. Trafiliśmy na ekspozycję kameruńskiego artysty Pascale Marthine Tayou. Jego dzieła były tworzone głównie ze śmieci, starych podeszew, puszek itp. Na pewno jest to artysta kontrowersyjny. Najciekawszą rzeczą była instalacja złożona z kilkunastu telewizorów, na których pokazywano fragmenty różnych telezakupów. Dźwięki mieszały się, tworząc niesamowity bełkot atakujący zmysły. Natomiast ekspozycja w muzeum sztuki pięknej to były przeważnie zdjęcia wykonane przez anonimowego podróżnika podczas podróży przez Niemcy, północną Polskę aż do Litwy. Były one wykonane w końcu XIX wieku.
W czasie podróży nad Morze Północne mieliśmy też możliwość podziwiania typowych flamandzkich krajobrazów. Po drodze odwiedziliśmy muzeum ludowe w Dranouter. To placówka na wskroś nowoczesna, z interaktywnymi ekranami, na których przez dotyk można wybrać rodzaj muzyki, z prezentacjami rzucanymi na ekrany przez wysokiej klasy projektory multimedialne, czy coś w rodzaju folkowego karaoke. Najbardziej podobało mi się rozwiązanie z użyciem kilku spreparowanych odbiorników radiowych. Były one umieszczone na metalowych stojakach, a przed nimi był pulpit z gałką do strojenia fal. Ale zamiast wartości fal były lata. Gdy przekręciliśmy np. na rok 1930, podświetlało się radio z tamtego roku i odtwarzało muzykę z tamtego okresu. A na roku 2000 podświetlał się odtwarzacz CD z muzyką współczesną.
Gdy obserwowałem krajobraz przez okno samochodu, dziwiła mnie soczysta zieleń trawy – przecież była to połowa listopada. Wynika to z morskiego klimatu, z bardziej łagodnymi zimami, ale za to chłodniejszymi niż u nas latami. Bardzo często tutaj pada deszcz. W krajobrazie rolniczym wyróżniały się kopce buraków, widocznie nie ma tutaj zbyt wielkich mrozów i nie trzeba ich przechowywać w specjalnych pomieszczeniach.
Miejscem docelowym miała być Ostenda, ale ze względu na późną porę zostaliśmy zawiezieni do Nieuwpoort. Mieliśmy okazję podziwiać zachód słońca nad Morzem Północnym. Po przypływie plaża zasłana jest różnymi muszelkami, chętnie zbieranymi przez turystów i ludzi trudniących się wyrobem pamiątek. Sam Nieuwpoort nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest to mała miejscowość kąpieliskowa z portem rybackim i handlowym. Na nadbrzeżu widać nowo budowane kompleksy hotelowe, nadmorskie promenady. Ale cieszyłem się możliwością pobytu nad morzem, gdyż mieszkając w górach, nie bywam nad morzem zbyt często. Woda Morza Północnego jest bardziej słona niż rodzimego Bałtyku. Powodem tego jest to, że Morze Północne ma bezpośrednią wymianę wód ze słonym Oceanem Atlantyckim.
TAKĄ belgijską pigułkę zafundowali nam gospodarze. Ale najlepsze wrażenie wywarli na nas ludzie, a nie zabytki czy krajobrazy. Ze względu na duże zróżnicowanie narodowościowe szanują oni inne kultury, są tolerancyjni, pogodni, otwarci. Bardzo interesują się Europą Wschodnią. Dla nich to jeszcze nieodkryty, a nawet egzotyczny rejon. Są już trochę znudzeni wyjazdami do Hiszpanii, Francji, Włoch czy Szwajcarii. Wykazywali duże zainteresowanie Polską, jej problemami, kulturą. Tym bardziej że przy ich zarobkach jesteśmy krajem nieprzyzwoicie tanim. Odniosłem wrażenie, że Polska nie jest w ogóle propagowana w świecie. Przykładowo na lotnisku w Charleroi jest wiele bezpłatnych folderów turystycznych z Węgier czy Szkocji, a nie ma ani wzmianki o Polsce. Za to na własnej skórze doświadczyłem, jakie stereotypy funkcjonują o Polakach w Belgii. Pierwszą rzeczą, z którą jest kojarzona Polska, to wódka. Zwyczajem w Belgii jest picie po obiedzie wina lub piwa (notabene bardzo dobrego, ale też mocnego). Zadawano nam pytanie, czy w Polsce zawsze pijamy wódkę po obiedzie.