Dzień miał się koło południa, a już mieliśmy dwa trzytysięczniki za sobą. Czemu nie zrobić trzeciego? Tym razem trzeba zjechać troszkę niżej, z Przełęczy Stelvio czy po niemiecku Stilfser Jocn na Umrail Pass. Od tej strony droga na Stelvio nie wygląd już tak bardzo imponująco, jak od Trafoi (Patrz opis szczytu Monte Scorluzzo).
Są też serpentyny, ale nie takie straszne, dolina całkiem szeroka. Drogą tą można dojechać do znanego włoskiego kurortu Bormio – na pewno każdy słyszał o zawodach w narciarstwie alpejskim w tej miejscowości. Około 200 metrów niżej jest odbicia na wąską jezdnię w stronę szwajcarskiej doliny Munster. Na granicy budynki dawnych pograniczników, ale teraz nic nie przeszkadza w przekroczeniu granicy, Szwajcaria jest w Schengen, nie ma kontroli, przechodzimy bez stresu, nie tak jak dawnie, na boczek, czekanie, nie wiadomo z jakiego powodu, bo celnik czy pogranicznik sprawdzał nie wiadomo co i dlaczego, i łaskawie po godzinie pozwolił odjechać. Ale to były durne czasy.
Jesteśmy na wysokości 2506 m, więc do podejścia mamy ponad 500 m. Wychodzimy o 13.20, a na szczycie jesteśmy o 14.30 – więc podejście trwało około 1 godz. 10 minut. Troszkę już czujemy w nogach, bo to trzecia górka dzisiaj.
Początkowo idzie się halami, słońce wreszcie przygrzewa, bo cały dzień dzisiaj marzliśmy, a słońce częściej było za chmurami. Może wreszcie otworzą się widoki na dalszą okolicę, bo na bliższą są całkiem, całkiem.
W sumie to stąd najefektowniej prezentują się zdobyte Monte Scorluzzo, które wreszcie nie wygląda jak kupa żużlu i Punta Rosa, jak fajna grań ze żlebami, a nie pomarańczowy kloc.
Zawsze pokazując górę, na której się było, fajnie, gdy ładnie ona wygląda. A tu powiedziałbym, że są nawet ładne. Tylko ładne, bo za nimi znajdują się niedoścignieni konkurenci piękna: lodowe giganty Ortlera, Trafoier Eiswand czy Thurwieserspitze.
Przepięknie kontrastują z wreszcie błękitem nieba i zielonymi halami poniżej. Przez chwilę idziemy w trawiastej kotlince i przez chwilę robi się nawet gorąco. Mamy przed sobą rozsypujący się wierzchołek Piz Umbrail, ewidentnie zbudowany z innych skał, niż sąsiedzi i ewidentnie mało odporny na wietrzenie. Kotlinka jest idealnym miejscem na piknik, więc robimy tu krótki popas, a w drodze powrotnej – dłuższy, zachomikowałem na koniec przysmak – pastę z łososia, smakuje wybornie w tych okolicznościach. Przy okazji widzimy jutrzejszy cel – jeden ze szczytów: Tschenglser Hochwand lub Hintere Schoneck. Odsłoniły się dopiero teraz, cały dzień nie były dla nas widoczne, ale jakby na zachętę, pojawiły się właśnie teraz.
Po opuszczeniu hal ścieżka robi się kamienista i piarżysta, co sprawia, że podejście staje się żmudne. Kilka troszkę trudniejszych miejsc, ale do przejścia nawet dla nastolatka.
Mamy za chwilę tego dowód, schodzi małżeństwo z dwom maluchami prowadzonymi za rękę i z jednym w nosidełku. To jedyni turyści mijani po drodze – takie góry lubię, niezatłoczone. Docieramy na szczyt, chociaż ciężko znaleźć najwyższy punkt.
Panorama najpiękniejsza dzisiejszego dnia. Gdy ktoś ma dylemat, jak szczyt zdobyć przy okazji przejazdu na Stelvio – odpowiedź brzmi: Umbrail! Z jednej strony opisany już widok na masyw Ortlera z ładnie prezentującą się drogą w dolinie Braulio. W dolinie Munster widać w oddali dwa zamki, czy też wieże.
W drugą stronę imponujące szczyty Alp Livigno z Cima di Piazzi, a dalej czterotysięczna Bernina, przez momencik cała widoczna. Graniczne Alpy Otztalskie i Silvretta w większości jednak w chmurach. Obok Berniny taki mały, ale wybitny w tej części szczycik okazał się być Piz Languard, byłem na nim w 1999 roku, czyli 14 lat temu. Fanie się patrzy na góry, gdy się już gdzieś tam było. Po stronie Otztalskich próbuję wypatrzyć też zdobyty Kirchbachspitze, ale nic z tego, zasłania go Ortler i koledzy.
Po jakimś czasie dociera większa wycieczka z włoskim przewodnikiem oraz łaciatym psem. Konsultuję z nim panoramę, dowiaduję się właśnie, gdzie jest Cima di Piazzi, resztę rozpoznaję w miarę poprawnie. Młody przewodnik przekonuje mnie o wspaniałości tras ski tourowych na Cima di Piazzi, przejazdach przez lodowiec i takich tam -ale to nie moja bajka, zresztą zimą w Alpy raczej się nie wybieram, przecież nie da się wtedy spać w namiocie 😉 Opowiada mi też o Dolinie Muster, która, z tego co zrozumiałem jest jakąś enklawą włoską w Szwajcarii, czy czymś w tym stylu. Niestety nie znalazłem późnie w necie nic na ten temat. Więc zostaje to dla mnie tajemnicą.
Jeszcze z innej beczki – sięga tutaj Szwajcarski Park Narodowy – który jest wzorem dla wszystkich parków narodowych światach, pod względem rozwiązań związanych z ochroną przyrody.
Od strony historii trzeba dodać, że cały Piz Umbrail jest w Szwajcarii, ale obszar ten był areną walk w czasie I Wojny Światowej.
U boku neutralnej Szwajcarii, jakby pod nosem przebiegał front włosko – austriacki. Pozostało zejście do samochodu, upajanie się widokami i pogodą oraz powrót do Trafoi. Przy przejeździe przez Stelvio trzeba uważać, bo ludzie łażą po jezdni nie zważając na pojazdy, więc trzeba jakoś się przepychać przez nią.
W dół jedziemy za autobusem, który pełni dla mnie rolę tarana, nic mi nie wyjedzie z przeciwka, w ogóle dziwię się, że autobus wyrabia się na serpentynach. A inni kierowcy wyprzedzają nie tylko mnie, ale i autobus. No a wieczorem jeszcze jeden spektakl, pięknie oświetlone szczyty Trafoier Eiswand przez zachodzące słońce. Patrząc w górę doliny mamy typowy alpejski kościółek w Trafoi am Stelvio, a tło dla niego stanowi wybitny w zachodniej części Otztalów Weisskugel – wg. tłumaczenia mojego kolego – biała kula.
Z czystym sumieniem mogę zarekomendować tę górę każdemu, łatwa, wysoka, niedługie podejście, niezbyt uczęszczana, widokowo – rewelacyjna – jak widać – same pozytywy, ciężko znaleźć coś przeciw. Mało tego, gdyby się nam chciało, możemy przejść granią troszkę dalej na pd. – zach. i zaliczyć jeszcze Piz Chazfora – drugi trzytysięcznik za jedną wycieczką. Ale do bardziej dla kolekcji. W dodatku w internecie na stronie kompass jest darmowa mapa turystyczna i możena bez problemu zapoznać się z przebiegiem szlaku, zresztą trudno go przeoczyć i nie ma możliwości zabłądzić, oczywiście nie mówię o warunkach zimowych czy całkowitym załamaniu pogody, bo wtedy to nawet można się zgubić niedaleko swojego podwórka, nie mówiąc o górach.
Szukając jeszcze pozytywów – nie płacimy za żaden parking, nie płacimy za przejazd tak wysokogórską droga, co w Alpach nie jest takie oczywiste, w Austrii chyba wszystkie drogi prowadzące powyżej 2000 m są płatne, niektóre w Włoszech też (np. pod Tre Cime), ale to raczej rzadkość. Z całego pobytu w Alpach w 2013 roku, ta trasa najbardziej przypadła mi do gustu. Dobrze się tu wybrać, bo kawałek dalej, i jesteśmy z dala od zgiełku Stelvio. Jedynie na drodze trzeba uważać na szalejących motocyklistów.