Najwyższe alpejskie pasmo leżące na terenie Austrii to Wysokie Taury. Leży ono stosunkowo niedaleko od Polski, bo z południa kraju mamy około 1000 km drogi, więc odległość porównywalna z trasą nad Bałtyk, a biorąc pod uwagę jakość naszych dróg, to zapewne dojazd do Austrii jest szybszy i przyjemniejszy.
W Wysokich Taurach znajdziemy wszystko, co stanowi o pięknie wysokich gór – wspaniałe trzytysięczne szczyty, duże lodowce, górskie jeziora, strumienie i wodospady oraz w miarę nieskażoną górską przyrodę. Góry te możemy poznawać na każdy możliwy sposób – od przejazdu samochodem do wspinaczki wysokogórskiej.
Największą atrakcją jest wybudowana przed II Wojną Światową Grossglockner Hochalpen Strasse czyli wysokogórska droga. Można samochodem wyjechać maksymalnie na wysokość 2575 m n p m czyli wyżej niż nasze Rysy! Trasa ta łączy dwa austriackie kraje związkowe- Salzburg i Karyntię. Kulminacją wyjazd na szczyt Edelweisspitze. Sama jazda po przepaścistych drogach i serpentynach stanowi wyzwanie dla kierowców. Cała trasa jest naszpikowana tunelami i galeriami antylawinowymi. Po drodze mijamy wiele jezior – naturalnych i sztucznych. Na końcu trasy jest znak z napisem „Breaks OK.?”, czyli czy jeszcze coś zostało nam z klocków hamulcowych. Na pewno nie należy się wybierać z niepewnymi cienkimi klockami hamulcowymi, bo może się okazać w połowie zjazdu, że ich po prostu już nie ma. Niestety trasa jest płatna, w przeliczeniu około 100 zł.
Aby dostać się na Edelweisspitze, trzeba odbić w odpowiednim miejscu z głównej trasy. Końcowy odcinek podjazdu jest bardzo stromy i pokryty brukiem. Mój samochód ledwo poruszał się na drugim biegu, a gdy zwolniłem w czasie mijania się z innym samochodem trzeba było użyć nawet „jedynki”. Na samym szczycie jest kawiarnia oraz parking. Niestety pułap chmur był niski, więc widoki nie do końca były takie jakich oczekiwałem. Trudno – ale za to ruszamy dalej nad lodowiec Pasterze.
Zjeżdżając z przełęczy Hochtor droga odbija w prawo do Franz Josefs Hohe – parkingu położonego nad lodowcem Pasterze – najdłuższym a Alpach Wschodznich, a nad głowami mamy najwyższą górę Austrii – Grossglockner czyli Wielki Dzwonnik. Prowadzą stąd szlaki zarówno dla spacerowiczów jak i wytrawnych turystów. Najpopularniejszy z nich to trasa wzdłuż lodowca. Można też zajść lub zjechać zębatką na sam lodowiec i stanąć na jego czole. Dalsza wędrówka jest niebezpieczna dla osób nie wyposażonych w sprzęt lodowy. Lodowiec od góry zamyka szczyt Johanisberg. Spacerując wyżej, napotykam na bawiące się małe świstaki, nie robiące sobie nic z naszej obecności. Pora już opuścić to miejsce i szukać noclegu, zjeżdżamy do doliny Moll – to już Karyntia, a północna część to Salzburger Land. Zatrzymujemy się w słynnym Heiligenblut i robimy zdjęcia z znanym z pocztówek tutejszym kościółkiem. Kamping odnajdujemy w Dollach, u Helgi. Bardzo przyjemny, mały, o rodzinnej atmosferze. Zresztą ludzie w całej miejscowości są bardzo przyjacielscy dla turystów, witają nas nieznajomi przechodnie. Zostajemy tu na dwa dni. Były plany jakiegoś górskiego przejścia, jednak pogoda fatalna, ze dwa razy dziennie burze z silnym wiatrem i ulewą, niski pułap chmur przykrywający szczyty, więc jakakolwiek wycieczka mijała się z celem. Dopiero gdy wyjeżdżaliśmy w stronę Dolomitów, pogoda jak na złość poprawiła się. Na ukojenie pozostały nam piękne widoki z trasy na dolinę Moll i Lienzer Dolomiten.
W 2010 roku byłem tu po raz trzeci, tym razem z żoną i dziećmi. Pogodę miałem na 99 %, czyli zgodnie z powiedzeniem do 3 razy sztuka. Tylko niewielkie obłoczki zasłaniały kilka szczytów. Będąc tu po 10 latach widać ogromną zmianę – ubytek w lodowcu, inna zmiany na niekorzyść to dzikie tłumy na terenie Franz Josefs Hohe, nabudowano jeszcze parę obiektów, zwiększającą ilość „stonki” – chociaż tym razem i ja byłem częścią tej stonki. Z drugiej strony może dobrze, że są takie miejsca, dostępne dla przeciętnego zjadacze chleba, nie wszyscy mają siły i możliwości wysokogórskich wycieczek.