Plattenkogel był to cel zastępczy. W planie był Hoher Goll nijako po drodze z Polski do Mayrhofen. Jednak pogoda nie pozwoliła na zrealizowanie tego tripu. Po poszukiwaniach dogodnego kempingu, po południu zaczęło się rozjaśniać, a nawet chwilami było bardzo ciepło i słonecznie. Żeby nie tracić dnia postanawiamy przejechać się gdzieś trasą Gerlos. Już nią jechałem kiedyś, i miałem w pamięci ładne widoki na jakieś zaporowe jezioro w Alpach Zillertalskich. Znów więc przemierzałem tą drogę, znów podziw budziły domostwa wybudowane bardzo wysoko w górach. Pierwsza myśl, to było Konigsleiten. Dojechaliśmy do Almdorf Konigslaiten, jednach za nic nie możemy znaleźć szlaku, w dodatku robi się późno, a na szczyt szacuje ponad 2 godziny, więc chyba nie damy rady. To może Plattenkogel? Staramy sie podjechać jak najwyżej, jednocześnie nie chcemy płacić za wjazd na trasę Gerlos. Okazuje się jednak, że o tej porze nie ma już nikogo na bramce, więc wyjeżdżamy1700 m, do dolnej stacji kolejek narciarskich. Wiele porządnych hoteli, teraz całkiem pustych i wyludnionych, jedynie po halach spacerują krowy i pasterze. Szlaku znów nie ma, mimo iż na mapie jest. Widocznie tereny są tak słabo uczęszczane, że nikt nie znaczy tu szlaków. Można iść bitą drogą, ale po co nadkładać kilometrów. Idziemy więc na wprost łąkami, wśród bydła, niestety przejaśnienia znikają, a za nami, na Konigsleiten widać już, że leje. Wkrótce dopada i nas. Z widoków cieszy jedynie Hanger i w dole zaporowe jezioro Durlasboden. Ciekawe, że nie jest to zapora betonowa, tylko ziemna. W całych Zillertalskich jest kilka zapór stanowiących jeden system pozyskiwania energii. Niestety nie dane było nam zobaczyć trzytysięczników Wildkarspitze i Reichenspitze, a jedynie kawałek lodowca Wildgerlos. Deszcz dołożył nam powera ,więc szybko dotarliśmy na szczyt, gdzie mogliśmy się schronić przed deszczem pod górną stacją kolejki. Na górze obowiązkowo krzyż. W chwili bez deszczu robimy krótką sesję fotograficzną. Nie ma na co czekać, szans na większe widoki nie ma, schodzimy więc szybko, przekraczając druty pod napięciem – ogrodzenie dla krów. Ciągle o tym zapominam, więc co jakiś czas mam dopalacza w postaci porażenia. Nie zbyt dobrze ubrane buty powodują obtarcie pięt, co skutkuje niestety w następnych dniach. W drodze powrotnej mamy jeszcze bardzo ładny widok na Doliną Schonach, zaraz przed Gerlos. Tak więc pierwszy dzień nie był całkiem stracony, chociaż pogoda mogłaby być lepsza. Sama trasa nadaje się właśnie na lekki spacer, np. z małymi dziećmi, czy dla osób o słabej kondycji, w typowej alpejskiej scenerii czyli krówki z dzwonkami możemy z wierzchołka podziwiać panoramę lodowcowych trzytysięczników Alp Zillertalskich.