Mój wakacyjny wyjazd AD 2016 odbył się nad Jezioro Millstatter See. Nie była to planowana lokalizacja, po serii śmierci w rodzinie, wszelkie wakacyjne zamierzenia padły, a to było wymyślone w ostatniej chwili. Chciałem być gdziekolwiek w Alpach, a dzieciom zapewnić możliwość kąpieli w ciepłej wodzie. Z racji, że byłem już nad większością austriackich jezior, wybrałem jedno z ostatnich możliwych. Kilka informacji: miejsce noclegu – Seeboden – cena za apartament – około 65 Euro za noc. Ciężko coś taniej znaleźć w sezonie w tym kraju, nad jeziorem. Kąpieliska są płatne, ale wykupując miejsce w tym rejonie dostaje się Millstatter See Card uprawniającą do bezpłatnych wejść na wszystkie plaże. Parkingi obok nich – darmowe. Oprócz tego karta uprawnia do darmowych przejazdów dwoma trasami w Nockberge – części zwanej od jeziora – Millstatter Alpe. Można tez zwiedzić ze dwa pałace, ale mnie to nie interesowało. Z plaż, byliśmy na Meixner w Seeboden – plusem jest basen znajdujący się tutaj, minusem – brak zjeżdżalni wodnych, najczęściej byliśmy w Dellach, ze wzgledu na mały ślizg do wody – co było atrakcją dla dzieci, większy jest w Pesentheim, ale za to mało miejsca na plażowanie. Mimo złych prognoz, codziennie było ciepło, woda w jeziorze – też, jej temperatura wahała się od 22 do nawet 26 stopni. Tak, że w każdy dzień byliśmy raz, albo dwa nad jeziorem. Ale żebym też i ja coś miał z wyjazdu, odbyłem trzy wycieczki górskie. Pierwszą właśnie na Tschiernock. Po plażowaniu wyjechaliśmy około 16.00 na pierwszą trasę, dostępną za free dzięki karcie. Z racji późnej pory, przy punkcie poboru opłat nawet nam jej nie sprawdzali, tak, że pewnie i tak nie płacilibyśmy za ten przejazd. Trasa wąska i dość długa. W większości prowadzi lasem. Dzięki temu, że jest późno, nie musimy się z nikim mijać. Docieramy najpierw trochę omyłkowo do Sommeregghutte. W sumie i stąd można iść na upatrzony wierzchołek, ale po co tracić czas, skoro można krótszą trasą. Wracamy się troszkę i jesteśmy przy Hansbauerhutte. Nie mogę się doczekać wyjścia w góry, po przerwie prawie pół roku od tego typu aktywności. Dzieciom nie chce się, jedynie syn przez chwilę mi towarzysz, dalej idę sam, swoim mocnym tempem. Do podejścia coś koło 500 m, więc potrzebna mi jest godzina na wyjście, może troszkę mniej. Widoczność kiepska, ale i tak coś widać, w porównaniu z poprzednimi dniami, kiedy to pułap chmur był bardzo niski – w górach, bo nad jeziorem większość czasu świeciło słoneczko. Po drodze spotykam typowych bywalców alpejskich hal – krowy, potem kozy, a na koniec – okazałe konie, które muszę przeganiać ze szlaku. Gdy wychodzę na grzbiet ukazuje się rozległy i interesujący widok na wschodnią flankę Wysokich Taurów. Mam je tu jak na dłoni. Rozpoznaję Hochalmspitze, Dolinę Malta, gdzie parę lat temu bywałem. Przy dobrej widoczności byłaby jeszcze wspanialsza panorama. Docieram na rozległy wierzchołek, z nieodłącznym krzyżem. Pejzaż psują trochę kolczaste pasterskie ogrodzenia. Ze szczytu otwiera się widok na Nockberge, wśród których najwyżej wystaje zza innych wzniesień Rosennock. Dalej, w wieczornej mgiełce majaczą Niskie Taury. Jest nawet ciepło, mimo późnej pory. Patrząc na południe widać Hohe Warte – najwyższy szczyt Alp Karnickich. Niestety – jedynie jego kontury. Dzisiejsza przejrzystość jest wyjątkowo kiepska. Na wierzchołku jest szklana tablica, informująca, że można stąd dostrzec Grossglockner i Dolomity. Ale nie dziś. Świat trzytysięczników nie dla moich oczu. Ale i tak jestem zadowolony. Przynajmniej zaliczyłem pierwszy nowy dwutysięcznik tego roku. Schodzę do samochodu, znów przeganiając krowy i kozy. W dolinie i tak muszę czekać na dzieci, które poszły do pobliskiego schroniska porobić sobie selfie z kozami. Tschiernock ze względu na swoje położenie na zachodnim skraju Nockberge jest doskonałym punktem widokowym na Dolinę Molltal i Wysokie Taury, ciekawa propozycja na krótką, łatwą i panoramiczną wycieczkę górską.