Mangart to trzecia co do wysokości góra Słowenii. Jest dość często odwiedzana dzięki wybudowanej drodze, wyprowadzającej na 2000 m. n. p. m. Doprowadza na Przełęcz pod Mangartem czyli po słoweńsku Sedlo pod Mangartom.
Pobudka wczesnym rankiem, ponieważ na popołudnie zapowiadane jest pogorszenie pogody. Z Bovca kierujemy się najpierw drogą na Przełęcz Predil, po drodze witają nas piękne widoki już Logu pod Mangartom, tutaj już dominują dwie góry: Mangart i Jalovec.
Podjazd do Strmec na Predelu a potem przy nowo budowanym wiadukcie jest odbicie w prawo, na wąską asfaltówką. Po paru kilometrach musimy poczekać, aż koparka zrobi nam miejsce. Droga w tym miejscu jest remontowana, po zejściu osuwiska. Po uiszczeniu 5 Euro opłaty u młodych, urodziwych Słowenek możemy podążać dalej. Trasa jest wąska, na jeden pojazd, jedynie co jakiś czas są mijanki. Jesteśmy już dość wysoko, gdy mamy niespodziewaną przeszkodę – kozy wyruszające na pastwiska, zajmują całą jezdnię i nie mają chęci ustąpić. Śmieję się, że to naturalne myjnia samochodowa. Gdy wyzwalamy się z kóz, za chwilkę jeszcze większe stado, tym razem owiec. Jedziemy ich tempem.
Ale w końcu udało się, a widoki zrobiły się przepiękne, wspaniałe otoczenie Doliny Korytnicy – Loska Stena i Rombon. Docieramy do parkingu, gdzie zostawiamy samochód. A tam rejestracje z całej Europy, zaraz obok przygotowuje się urodziwa Rumunka z Transylwanii, są też Włosi, Austriacy, Słowacy. Kierujemy się w kierunku małej przełączki, a tu już bardzo rozległa panorama obejmująca trzy kraje: Włochy, Austrię i Słowenię. Ogromny kawałek Alp Wschodnich – od lodowcowych Wysokich Taurów przez Alpy Styryjskie, oczywiście duża część Julijskich i Karnickie.
Teraz lekko poniżej grzbietu pod górę. Imponuje lufa, jaka jest po włoskiej stronie, bo Mangart to przecież góra włosko-słoweńska. Tą ścianą przeprowadzone jest jedna z najtrudniejszych ferrat Alp Julijskich. Najłatwiejsza trasa to kombinacja włoskiej i słoweńskiej ferraty. Na razie jesteśmy na słoweńskiej, niepotrzebnie wkraczamy na włoską, gdzie są większe trudności, powinniśmy przekroczyć pole śnieżne, a tak zabawa we wspinaczkę w ubezpieczonym terenie. Pokonując ten kawałek, znów wracamy na włoską. Dopiero na kolejne przełączce idziemy właściwą ferratą, tym razem już prawidłowo włoską. I tak musimy trawersować śnieg, który chcieliśmy ominąć.
Krótsza trasa prowadzi południową ścianą ale towarzyszący mi kolega nie jest zaprawiony w górskich bojach, a czytałem o tej trasie że jest trudna. Dlatego wybrałem łatwiejszy wariant, obejście szczytu włoskim szlakiem i wejście od pn-zach. Trasa przyjemna, dobrze ubezpieczona, trochę eksponowana. Są jeszcze resztki śniegu, które należy trawersować, nawet fragmenty ubezpieczeń są nim przykryte. Im wyżej tym więcej widać. Przede wszystkim piękna grupa włoskich Julijskich – Vis i Jof di Montasio, ze słoweńskich grupa Kanin. Oprócz tego rozpoznaję Grossglockner i Grossvenediger w Taurach, a w oddali nawet Anenlao w Dolomitach oddalony o 100 km!
Po okrążeniu Mangarta, nowe panoramki – jeziorka Fusine, Karawanki, Visoka Ponca no i najważniejsze góry w Julijskich: Triglav, Skrlatica, Jalovec, Krn czy Bavski Grintavec. Teraz już w górę, na szczyt, towarzyszą nam ptaki i piękne górskie kwiaty. Aparaty cyfrowe pracują pełny etat. Po drodze zamieniam parę słów ze sympatycznym Austriakiem, z okolic Villach. No ale pora wejścia wierzchołek. Jedyne co można mieć za złe, to małe zaskoczenie panoramą, gdyż wiele było już widoczne po drodze. Ale grzech byłoby narzekać. Jest książka wpisów, ale nie chce mi się produkować, tym bardziej że to często odwiedzana góra. Próbuję konfrontować teoretyczną panoramę ze grupą Słoweńców, ale okazuje się, że wiem więcej od nich. W ramach uznania dostąpiłem degustacji jakiegoś wyskokowego napoju. Posiedzieliśmy dłuższą chwilę, ale wszystko co dobre musi się skończyć. Czas na zejście, bo czekają w Bovcu żony z dziećmi i nie ma co nadwyrężać ich cierpliwości. Telefonia komórkowa niby pozwalana na rozmowy, ale lepiej pewnie byłoby nie dzwonić.
Dla ciekawych co widać z Mangarta? Grzbiet lodowcowy w Austrii, Alpy Noryckie, Karawanki z Mittagskogel, Karnickie z najwyższym Hohe Warte, Wysokie Taury z Hochalmspitze na czele, no i całe Julijskie, Jalovec jak na dłoni – widać ludzi na jego szczycie. A pod nogami Dolina Korytnicy otoczona: Rombonem, Jerebicą i Loską Steną.
O ile wejście trwało 2,5 h, to zejście już planowo 1,5 h. Po drodze mamy okazję zaobserwować alpinistów na zachodniej ścianie. Trochę dziwiła mnie holenderska rodzinka z dwójką małych dzieci, przede wszystkim z małą dziewczynką, prowadzoną z trudem za ręce jeszcze w łatwym terenie. Co będzie w trudniejszym? Nie mój problem, ale dziwi mnie lekkomyślność tych ludzi. W dodatku już zdążyli zgubić szlak, w tym samym miejscu, gdzie my, ale podążają w teren całkowicie bez ścieżki, a nie na włoską ferratę, jak to uczyniliśmy z rana. Wołam do nich i pokazuję wydeptany trawers płata śnieżnego. Zrozumieli i skierowali się we właściwą stronę. Sam zostałem lekkiego stłuczenia, ustępując grupce turystów podążających w górę, zahaczając nogą o zakrytą śniegiem linę. Zaczyna wiać wiatr i tworzą się chmury, więc zapowiadane pogorszenie pogody zaczyna być faktem. Dobrze że już zeszliśmy. Teraz pozostała droga w dół. Niestety musimy się wlec za Słowackim busem, kierowca widać bardzo strachliwy, na serpentynach zajeżdża często tylnymi kołami na pobocze. Na mijankach też staje szeroko, tak że jadący z przeciwka mają problem w minięciem się. Podziwiam rowerzystów, którzy w spotkaniu z samochodem jadą bezpośrednio nad przepaścią, a jeszcze mniej dla nich przyjemna jest mijanka w tunelu.
Tak więc bez większych problemów zdobyłem trzecią górę Słowenii. Naprawdę warto, nawet sam wyjazd na Sedlo po Mangartom dostarcza niezapomnianych wrażeń, może to być atrakcja dla rodzin, ograniczonych małymi dziećmi. Może nie nadaje się na pierwszą samodzielną górską przygodę, ale już w towarzystwie kogoś doświadczonego może być przyjemna. 5 godzin to wystarczająco na całą wycieczkę z odpoczynkami i pobytem na szczycie.