Wielka Rawka to ostatnia wyższa połonina w Bieszczadach na której dotąd nie byłem. Stąd też tegoroczny wybór był jasny. Wkurzyłem się na ładną pogodę w maju, a ja siedzę w domu. Ale tym razem prognoza nie była pomyślna, ładnie miało być tylko rano, a później burzowo. Wyjeżdżam więc bardzo wcześnie. Jedzie się super, nikły ruch na drodze, jedynie jakość asfaltu na odcinku od Dukli do Cisnej pozostawia wiele do życzenia. Prze te parę lat trochę się pozmieniało, nie widać już tej biedy, widać, że ludzie zaczynają czerpać dochody z turystyki. Po krótkim postoju w spożywczaku w Wetlinie docieram na Przełęcz Wyżniańską. Tutaj zostawiam samochód i z synem ruszam w trasę.
Jest bardzo zielono, chciałbym tu trafić w środek złotej jesieni, ale to nie w tym roku. Na razie ładna widoczność, ani jednej chmurki, ciepełko. Mijamy po drodze kałuże po ostatnich burzach. Przed sobą mamy Małą Rawkę, a za plecami Caryńską. Dość szybko łatwą drogą docieramy do Bacówki PTTK pod Małą Rawką. Nie zatrzymujemy się, lecz idziemy dalej. Szlak wchodzi w las, po drodze możemy obserwować kolorowe ptaki oraz malownicze wodospady na potoku schodzącym z Rawki.
Na razie nikogo na szlaku, po nieco ponad godzinie wędrówki wychodzimy ponad granicę lasu, aż do Małej Rawki. Młody spisuje się dobrze, nie narzeka i idzie bez problemów. Cieszę się, że mu się podoba, nawet deklamuje wierszyk o parku narodowym, jaki nauczył się w klasie II – „W parku narodowym wszystko jak przed laty…” Daje się zauważyć, że szlak jest niedawno odremontowany, dlatego jest dość wygodny – jak na szlak. Końcowe podejście w lesie na Małą Rawkę jest stromawe, ale potem kładzie się.
Na Małej Rawce mamy ławeczki, więc można się zatrzymać na popas. Pojawiają się małe, malownicze chmurki. Po krótkim postoju idziemy na właściwą, Wielką Rawkę, która jest praktycznie o rzut beretem, ze 20 minut drogi. Ciężko znaleźć najwyższy punkt, mamy tutaj brzydki, betonowy obelisk. Najwyższy punkt to ponoć wychodnia skał piaskowcowych. Siedzimy chwilę, a tu nagle przychodzi nad głowę złośliwa chmurka, z której zaczyna lekko padać. Ale dość szybko deszczyk minął. Dociera pierwszy turysta, chwilę gadamy i obserwujemy rozwijające się zachmurzenie nad gniazdem Tarnicy. Miałem jeszcze podejść do granicy Polsko – Ukraińskiej, ale jak nagle nie grzmotnie. Nie bacząc na nic, uciekamy z głównego grzbietu. Po drodze doganiamy rozmowne małżeństwo z Krakowa, które będzie mi towarzyszyć do samego końca czyli zejścia ze szlaku. Na Małej Rawce trochę się uspokaja, tak, że zjadamy resztę tego, co mamy do zjedzenia, ludzi już dużo, chmura gęstnieją i teraz mamy burzę nie tylko nad Tarnicą, ale i nad Wetlińską. Dziwi mnie to, że ludzie mimo złej pogody prą w góry, wprost na burzę. My zaczynamy szybko schodzić, pogoda cały czas się pogarsza, ale jeszcze nie leje, a po drodze mijamy już tabuny ludzi.
Nikt nie zważa na zbliżającą się burzę, jakby to nie stanowiło żadnego niebezpieczeństwa. Oddycham z ulgą, gdy jesteśmy blisko schroniska, w razie W, możemy się w nim schronić. Podchodzi do nas duży pies, na szczęście młody nie niegroźny, chociaż z początku miałem lekkiego pietra. Skoro nie leje, pomykamy szybko na parking, nad Rawką wiszą już ciężkie chmury, zaczęła się tam burza. My wsiadamy w auto i jedziemy, już w strugach deszczu. Udało się nam uciec w ostatniej chwili. Jeszcze zatrzymują się na chwileczkę na Przełęczy Wyżniej, na fotkę Caryńskiej i stąd już jazda do domu. Przez 180 km mijam aż 5 burz! Ale w samochodzie jestem w miarę bezpieczny, w przeciwieństwie do ludzi na Rawce.
Podsumowując – wycieczka krótka, bo na Rawkę można spokojnie wyjść w 2 godziny, łatwa, piękna widokowo. Oczywiście można iść na Kremenaros – Krzemieniec czyli nasz trzypaństwowy szczyt (granica polsko-ukraińsko-słowacka), ale pogoda nie pozwoliła.
Dodaj komentarz