Po przyjeździe do Żablijaka, pierwszą rzeczą, którą należało zrobić było znalezienie kempingu. U napotkanych mieszkańców dowiedzieliśmy się, że najlepszy będzie „Ivan Do”. Udajemy się więc tam. Pierwszy napotkany kemping był, powiedzmy, średniej jakości. Niedaleko był następny, właśnie Ivan Do. Zachwycił nas widok z niego na Durmitor. Wszystko dopiero w budowie, ale był prysznic, woda. Nic więcej nie trzeba. Na kempingu było całkiem sporo Polaków. Szybko wypakowaliśmy się i ruszyliśmy samochodem w stronę przełęczy Sedlo. Jak zwykle oznakowanie kiepskie, ale „na czuja” pojechaliśmy dobrze. Droga asfaltowa, ale wąska, bez poboczy, od razu uskok i kamienie. Przy mijaniu się trzeba uważać, żeby się nie zawiesić na podwoziu. Na szczęście ruch niezbyt duży, a za przełęczą prawie żaden. Za to widoki rewelacyjne. Sam przejazd dostarcza wielu wrażeń estetycznych – bezleśny teren, z którego wyrastają wapienne góry z niesamowitym uwarstwowieniem skał. Szukamy oznaczenia wyjścia na cel – Prutaś. Pierwsza, dłuższa trasa prowadzi przez Śkrćko Źdrijelo, ale my chcemy krótszą, bo po całonocnej jeździe samopoczucie bez rewelacji. Jedziemy, jedziemy i nic. W takim razie zatrzymujemy się w najwyższym punkcie trasy i pójdziemy na dziko. Nie wydaje się zbyt trudno, stromy, ale trawiasty stok. Zostawiamy auto koło pasterskich zabudowań i idziemy w górę. Osłabienie i niewyspanie daje o sobie znać, ale napieramy i po około 50 minutach jesteśmy na szczycie. Jak napisał autor strony o Prutasiu na summitpost – jest to najlepszy punkt widokowy na Durmitor. Rzeczywiście, przed sobą mamy najwyższy Bobotov Kuk, Bezzmieni Vrh, a dalej, w prawo wizytówkę tych gór – Sareni Pasovi czyli niezwykłe fałdy na tychże szczytach. W drugą stronę widać płaskowyż, charakterystyczną Sedleną Gredę, wzoszącą się nad Sedlem. Dalej na zachód słabo widoczny masyw Maglić Volujak czyli Trnovacki Durmitor – na granicy z Bośnią oraz kaniony Tary i Pivy. Cieplutko, bezchmurnie, tak że wyłożyliśmy się na wierzchołku i nawet przez chwilę zasnęliśmy, ale liczne latające owady nie dały możliwości dłuższego leżakowania. Mino to wrażenia niesamowite: po pierwsze – prawie absolutna cisza – nie licząc brzęku insektów, zero ludzi, zero buczenia silników, zero szumu lasu i wody – bo ich tu po prostu nie ma. W dodatku niesamowicie wygląda droga w dolinie, wijąca się i ginąca na horyzoncie. Czas na zejście, schodzimy tym razem granią, podziwiając przepaść, którą Prutaś spada na południową stronę i liczne iglice skalne. Docierając do samochodu czas na powrót znaną już trasą. Po drodze zabieramy autostopowicza, włoskiego rowerzystę. Przyjechał tu z okolic Turynu. Najpierw na prom z Włoch do Chorwacji, a dalej już rowerem. Okazało się, że to nie ostatnie nasze spotkanie z nim w Czarnogórze. Po powrocie na kemping okazało się, że zaraz, niedaleko jest Crno Jezero, i że woda w nim jest tak ciepła, że można się kąpać. Rewelacja, prosto po zejściu z gór można się wykąpać w ciepłym, górskim jeziorze, i to na wysokości Morskiego Oka! Później jeszcze zapoznaliśmy się bliżej z właścicielem kempingu. Ceny bardzo przystępne – 2 Euro za osobę za dobę. Pierwszy dzień w Durmitorze – bardzo udany.