Nocleg w Dolinie Grbaja dostarczył niesamowitych wrażeń. Najpierw piękny zachód słońca nad górami, potem odwiedziny albańskich pasterzy i ognisko na polanie. Rankiem znów obudził mnie spektakl gdzie promienie słoneczne grały ze skałami w kolorach purpury. Przed sobą dumnie wznosił się szczyt Maja Vojusit – w Albanii, a obok czarnogórskie Karanfili i Ocnijak – taki tutejszy Kościelec. Jak zwykle mieliśmy dylemat, gdzie iść – na Karanfili czy Popadiję. Wybór padł na to drugie, przeważyło to, że była ona na granicy z Albanią, więc mamy możliwość chociaż przez chwilę stanąć własnymi nogami w tym kraju.
Wracamy samochodem wąską dróżką, którą wjechaliśmy w Grbaję i szukamy jakieś oznaczenia szlaku, oddalamy się coraz dalej, a tu nic. Spotykamy jakiegoś czarnogórca i tan wsiada do samochodu i pokazuje nam szlak. Po raz kolejny zaznaliśmy w tym kraju bezinteresownej życzliwości. Ostrzegał nas przed żmijami, które są tu bardzo powszechne. Wcześniej mieliśmy niesamowite, inne spotkanie. Naprzeciw nas jechał Włoch, którego dwa dni wcześniej zabraliśmy na stopa w Durmitorze. Dojechał tu na rowerze. Cóż za zbieg okoliczności.
Ruszamy pokazaną ścieżką, nie było tu znaku na Popadiję, tylko na Planiarski Dom czyli schronisko. A taki domów jest tu wiele i każdy ma taką samą nazwę. Ścieżka biegnie w gęstych paprociach, zaopatrujemy się w kije, pomni ostrzeżeń przed żmijami. Koło „Domu Górskiego” idziemy nie tą ścieżką, bo siedzący przed nim mężczyzna krzyknął i pokazał właściwą. Teraz już w las, całkiem jak w Beskidach, zdobywamy dość szybko wysokość, upał daje znać. Dochodzimy do granicy lasu i pokazuje się tutaj ładna hala i zielone góry, jedna z nich to pewnie Popadija, po lewej na pewno Voluśnica, górująca z prawej nad Doliną Grbaja. Ścieżka znika, dochodzimy do źródełka i strumyka, który płynie tylko moment, żeby zniknąć pod ziemią. Świetne miejsce, bo praktycznie w całej Czarnogórze woda wysoko w górach jest rzadkością. Robimy popas, praktycznie kąpiemy się w strumieniu i w ten sposób orzeźwiamy się. Można by tu posiedzieć dłużej w kompletnej głuszy, w pięknych okolicznościach pogody i przyrody. Ale czas napierać. Idziemy na wprost, do najbliższej góry. Troszkę obawiamy się węży, ale na szczęście ich nie spotykamy. Nie wiem, czy po prostu ich nie było, czy taktyka dwóch kijów je wystraszyła.
Tuż pod szczytem wyłoniły się turnie Karanfili, wyglądają całkiem jak Dolomity. Wybitny w dolinie Ocnijak jakby zniknął, zlał się z wyższymi górami za nim. Na szczycie mamy panoramę otoczenia Grbaji – głównie właśnie Karanfili (co oznacza po serbsku Goździki), a dalej już albańskie Prokletije i szczyty o ciężko przyswajalnych nawach zaczynających się na Maja, np. Maja Fortit czy Maja Scokistes, w dole widać pasące się kozy i owce, pasterzy oraz ubogie zabudowania albańskich wsi. Wspaniałe miejsce. Przechodzimy kawałek grzbietem na albańską stronę. Na szczycie szwagra atakują latające mrówki, ciekawe, że tylko jego. Ucieka on granią na sąsiedni, bliźniaczy szczyt. Po dłuższej chwili dołączamy do niego, tam muszek nie ma. Za to widzimy w oddali Deravicę w Kosowie, Visitor ponad miasteczkiem Plav. Schodząc na leżącą poniżej przełęcz spotykamy pasterza, który obserwuje okolicę lornetką. Mniemam, że pełni również funkcję pogranicznika. Żadnych innych służ wojskowych nie widziałem. Oznajmia na, że pierwsza góra, na której byliśmy to Talianka, a druga to Popadija, a całej pasmo nosi też nazwę Popadija. Można dostać kręćka z tutejszym nazewnictwem. Obydwie góry mają tę samą wysokość. Tak czy owak, byliśmy na Popadiji.
Z góry dopiero widać niewyraźną ścieżkę, która prowadzi na szczyty, ale i tak idziemy na przełaj, do ciekawego osuwiska, w kształcie serca z bardzo ładną roślinnością. Niżej spotykamy mężczyznę, widzianego przy schronisku. Dowiadujemy się że: jest Serbem, opiekuje się schroniskiem, wkrótce spodziewa się Polskiej ekipy alpinistów i grotołazów. Teraz już wprost w dół, do samochodu. W drodze powrotnej przejeżdżamy przez Gusinje, miasteczko z meczetem. Większość tutaj stanowią Albańczycy i dominuje islam. Podobnie jest w Plav, architektura nawiązuje do islamu. Jeszcze kąpiel w piekielnie zimnym jeziorze Plavskim, przy akompaniamencie muzyki arabskiej. Nad jeziorem piknik urządziła sobie grupa młodych mieszkańców, zamieniliśmy się piwami, ale polskie im nie smakowała, ale za jedno dali nam dwa swoje. Dobry interes. Jeszcze obowiązkowo klakson na pożegnanie i czas na powrót do Polski.