I raz – Ta wycieczka to chyba wycieczka z największymi przygodami. Było to w czasie studenckiej praktyki z Geografii Ludności i Rolnictwa. Mieszkaliśmy w Zakopanem i chodziliśmy po urzędach gminy lub okolicznych wsiach wypytując o różne sprawy, np. ile kto ma krów, czy ktoś z rodziny wyjechał do Ameryki. Ja nadrobiłem 1 dzień z planów i postanowiłem go wykorzystać na wycieczkę górską. Wybraliśmy się z kumplem wcześnie rano, udaliśmy się do Doliny Strążyskiej. Na razie na szlaku nie było nikogo. Odbiliśmy potem na Grzybowiec i poszliśmy w kierunku Giewontu, skąd zamierzaliśmy pójść na Kopę Kondracką i resztę Czerwonych Wierchów. I wszystko byłoby OK, gdyby nie kozioł. Pasł się na środku szlaku, Z początku cieszyliśmy się, gdyż nie widzieliśmy nigdy z takiego bliska kozicy. Ale nie miał on w ogóle ochoty nas przepuścić. Nie było jak go obejść, bo w tym miejscu ścieżka wiodła akurat obok przepaści. Wyżej, nad nami zauważyliśmy kozice, o które pewnie był zazdrosny. Rzuciłem kamieniem, ale to go jedynie pobudziło, zaczął fuczeć i tupać kopytami. Czekaliśmy dłuższą chwilę, zaczęli z drugiej strony zbliżać się turyści, kozioł ustąpił, poszliśmy dalej, znowu sami na szlaku. Wtem nagle przed nami znowu pojawił się ów kozioł, tym razem już w całkiem bojowym nastawieniu. Postanowiliśmy nie kusić losu i zeszliśmy żlebem do Doliny Małej Łąki. Po drodze kumpel zdążył na mnie puścić sporych rozmiarów głaz, ale udało mi się w ostatniej chwili odskoczyć. Znów musieliśmy odrabiać straconą wysokość. Dotarliśmy wreszcie na Kopę Kondracką. Niestety, pułap chmur był niski, więc widzieliśmy tylko mleko. Na szczycie było sporo osób, wybiegali też piłkarze Legii Warszawa, będący w Zakopanym na obozie kondycyjnym. Z jednym z nich zamieniliśmy parę słów. Poszliśmy dalej na Małołączniak, ale widoczność dalej była zerowa, więc postanowiliśmy schodzić w dół, przez Przysłop Miętusi, dalej czerwonym szlakiem na Wyżne Stanikowe Siodło do drogi wiodącej do Zakopca. Udało się nam złapać bus i zdążyliśmy nawet na obiad – i to chyba jedyny pozytyw tej wycieczki. Taka trasa jest trochę mało sensowna, ale była ona podyktowana czasem i możliwościami – odbyliśmy ją w tajemnicy przed opiekunami praktyki. Jeżeli chodzi o trudności, to trochę stromo jest przy zejściu z Małołączniaka, ubezpieczenia łańcuchami, no i oczywiście nie polecam schodzenia na dziko kruchymi żlebami, bo można doznać Bliskich spotkań III stopnia z wapieniami.
II raz – Ciemniak to pierwszy licząc od zachodu szczyt Czerwonych Wierchów. Wybrałem się na niego wraz z 15 letnim wówczas siostrzeńcem. Pojechaliśmy starym maluchem, jakoś dotarliśmy do Kir. tutaj pozostawiliśmy samochód nie na parkingu, lecz na placyku obok. Była niedziela, ale jeszcze wcześnie rano, więc ruch był niewielki. Ruszyliśmy ostrym tempem najpierw w Dolinę Kościeliską, a potem w lewo, szlakiem czerwonym przez Adamicę. Podejście takie sobie, w miarę spokojne, upał dawał się trochę we znaki, więc ściągnąłem koszulę. Marcin nawet nieźle dawał sobie radę, myślałem, że będzie gorzej. Po drodze robiliśmy odpoczynki, z Giewontem w tle. Im wyżej tym widoki stawały się rozleglejsze. Widoczność przeciętna, ale niebo prawie bezchmurne. Potem wyłaniają się szczyty Tatr Zachodnich, a wśród nich m. in. Bystra, Ornak, Rohacze. Najstromsze podejście jest pod koniec, z Twardego Grzbietu na sam Ciemniak. Szczyt jest łagodny, dużo miejsca na leżakowanie i opalanie się. Uwagę przyciągają grzędy z skał wapiennych leżące poniżej szczytu. Widok w stronę Tatr Wysokich jest za mgiełką, a to przez to, że mamy słońce właśnie po tej stronie. Na szczycie spotykam sympatycznego faceta z synem, mieszka niedaleko Limanowej, jest rolnikiem, ale kocha góry, i w miarę wolnego czasu przyjeżdża swoją WSK-ą i chodzi po szlakach. Po spędzeniu około godziny, zaczynamy schodzić, ale nie tą samą trasą, tylko przez Dolinę Tomanową – zielony szlak, można odbić na Przełęcz Tomanową, ale Marcin jest zmęczony i rezygnujemy, chociaż trochę żałują, bo nie byłam tam jeszcze, a raczej wyjście specjalne na tą przełęcz chyba mijałoby się z celem. Po drodze zaliczamy jeszcze Smreczyński Staw, ale nie zabawiamy tam długo, bo jest szczyt sezonu i odstraszają dzikie tłumy na brzegu. Wracamy przez całą Dolinę Kościeliską, chyba najpiękniejszą doliną w całych Tatrach Zachodnich. Po dotarciu do samochodu w Kirach jakiś nawiedzony góral straszy nas mandatem, za nieprawidłowe zaparkowanie samochodu – ale przecież nie ma tu żadnego zakazu, więc nie słuchając jego ględzenia siadamy w maluszka i już bez przygód docieramy do domu. Opisany szlak jest łatwy, dość krótki, więc można się tam wybrać bez większego górskiego doświadczenia, jedynie trzeba mieć jako – taką kondycję.
III raz – Trzecie moje wejście na Czerwone Wierchy, ale po raz pierwszy zaliczyłem wszystkie wierzchołki czyli Kopę Kondracką, Małołączniak, Krzesanicę i Ciemniak. w dodatku nie byłem jeszcze na Krzesanicy, więc było to jakby zamknięcie tematu Czerwonych Wierchów. Trasa był to trawers z kierunku Doliny Kościeliskiej i zejściem do Doliny Kondratowej. Nie był to jednak mój turystyczny wyjazd, tylko zorganizowana przeze mnie wycieczka gimnazjalistów. Wszelkie formalności zapiąłem na ostatni guzik, bo wiadomo jaka jest nagonka na nauczyciela, przez którego zginęli licealiści w lawinie na Czarnym Stawie. Była więc opieka, przewodnik itd. Trochę się bałem o kondycję i ubiór uczestników, bo przecież mało które dziecko ma typowe buty górskie i ekwipunek turystyczny, ale w miarę swoich możliwości jako tako się ubrali. w dodatku pogoda nam sprzyjała, mimo października pogoda była jak w lecie, ciepło, nawet powyżej 20 stopni. Początkowo wszyscy żwawo ruszyli, ale już na pierwszych podejściach wyłoniła się grupa mocnych i grupa słabszych. Tą ostatnią zasilił ksiądz, też będący opiekunem. Robiliśmy więc odpoczynki, czekając na maruderów. Po drodze mieliśmy piękne widoki Tatr w jesiennej szacie, hale miały kolor brązowy, kolorytu dodawały czerwone liście jarzębiny. W miarę zdobywania wysokości widoki stawały się coraz rozleglejsze, najpierw Kominiarski Wierch, potem Gierwont (trasę tą można byłoby nazwać Tour de Giewont, ponieważ mieliśmy okazje zobaczyć go z każdej strony) Wspinając się na Ciemniaka uczniowie zrobili sobie zawody – kto pierwszy. Na szczycie powitał nas wspaniały widok na całe Tatry Zachodnie, a na wschód Dolinę Cichą, Kopy Koprowa i za nimi Koprową Dolinę z graniami Tatr Wysokich. Najbardziej wyróżniał się Krivań, Świnica i Grań Hrubego. Było widać nawet Gerlach. Stąd po kolei zdobywaliśmy wierzchołki Czerwonych Wierchów, w ten sposób, że szybsi byli na jednym, a maruderzy na poprzednim. Czasy oczekiwania na nich wydłużały się, gdy dotarliśmy do Kopy Kondrackiej – ostatniego szczytu to oczekiwanie na resztę trwało godzinę. Stąd wreszcie zaczęło się schodzenie w dół dosyć stromą niewygodną ścieżką. Im niżej tym stawała się ona wilgotniejsza i śliska – to o tej porze roku normalne, ranna rosa nie wysycha w cieniu w ciągu dnia. Na Hali Kondratowej tuż przed nami buszowały niedźwiedzie, ale już się spłoszyły. Dalej już zmęczenie tuptaliśmy do Kalatówek i dalej do Kuźnic. Czas przejścia okazał się trochę dłuższy niż planowany, więc gdy wszyscy dotarli do autobusu wróciliśmy do domu bez jakiegokolwiek innego zwiedzania. Trasa przez Czerwone Wierchy jest bardzo popularna w naszych Tatrach, szczególnie dużo osób idzie z Kasprowego – z kolejki na Kopę Kondracką. Trudności raczej żadnych nie ma, trzeba mieć jednak niezłą kondycję, bo jest ona trochę długa i męcząca, bo po wejściu na szczyt chodzimy, a potem zaraz znów wchodzimy i tak 4 razy. Niebezpieczeństwem może być złudna łagodność terenu. Czerwone Wierchy nagle urywają się przepaścią, i zdarzały się tam wypadki nierozważnych turystów, więc ważne, aby trzymać się szlaku.