); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Tschaneck – 2030 m. n. p. m.

Góra, a raczej górka zaliczone po drodze. Pierwszy raz udała mi się taka sztuczka. Przeważnie jadąc w Alpy pada mi deszcz, tym razem pogoda była znośna. Trasa do Bruneck – wg. GPS najszybsza ma być autostradą S6 a potem do autostrady 99 – przez tunel Katschberg.

Ale po po płacić za przejazd przez niego. Odbijam wcześniej i wspinam się samochodem bardzo stromym podjazdem do stacji narciarskiej o tej samej nazwie co tunel – czyli Katschberg. Leży ona na wysokości 1641 m, więc jest to dobry punkt wypadowy na pobliskie pagóry.

W kurorcie dość tłoczno, widać że sezon wakacyjny w pełni. Dużo rodzin z dziećmi, parki linowe, elektryczne hulajnogi i inne tego typu atrakcje. Parking przy drodze – bezpłatny. Parkujemy machinę i szybko ubieramy górski ekwipunek.

Mamy do wyboru w lewo lub w prawo: Aineck albo Tschaneck. Ten drugi niższy, ale zdaje się, że ciekawszy widokowo. Snujemy się po uliczkach, żadnych oznaczeń szlaku, teren raczej nastawiony na narciarstwo – wyciągi i stoki zjazdowe. Jakoś nie możemy się wbić na ścieżkę, więc wyciągam smartfona i odpalam aplikację Bergfex.

Trochę minęliśmy się ze szlakiem, więc przedzieramy się na przełaj, przez las, przez chaszcze, w stronę szutrowej drogę. Udało się – jesteśmy na właściwej drodze. Nawet dość strome podejście, tym bardziej, że nogi po kilkugodzinnej jeździe zasiedziałe.

Po około pół godziny wychodzimy ponad las, widzimy przed nami zabudowania restauracji, nieczynna – typowo pod narciarzy. Obok malownicza kapliczka z licznymi serduszkami, a po drugiej stronie fikuśne drzewo z napisem „Auf den spuren von Hannibal” – czyli na szlaku Hannibala – wygląda rzeczywiście jak głowa słonia z kłami.

Teraz, tak na oko 20 do 30 minut i będziemy na wierzchołku. Pojawiły się nawet jakieś szlakowskazy. Wkraczamy w tereny zabójczych krów, bo po wypadku sprzed kilku lat, gdy krowa zabiła niemieckiego turystę, są znaki przestrzegające przed tymi zwierzętami.

Tym razem udało na się przeżyć, mimo groźnego wzroku jednej z krowich mam. Na szczycie zimny wiatr, ale za to niezłe widoczki, w sam raz na początek alpejskiej przygody w tym roku. Mamy przed nosem kilka grani Niskich Taurów, w oddali nawet ich kulminacja w postaci Hochgolling. Typowe, bardzo malownicze alpejskie doliny. No i sami na szczycie. Tego w polskich czy słowackich górach wysokich w sezonie nie uświadczysz.

Wreszcie można się podelektować widokami, tym bardziej, że mam w głowie ubiegłoroczną porażkę, kiedy jadać w Alpy z powodów zdrowotnych zawróciłem z okolic Żyliny i zamiast widoków miałem pół nocy na SORze. Wstrzeliliśmy się w dziurę pogodową, bo rankiem padało i kolejny front już się zbliżał. Po lewej ręce zachęcająco wyglądała grań szczytu Kareck, ale nie ma na niego czasu, bo jeszcze czeka nas przynajmniej dwie godziny jazdy do Włoch i nie mam pojęcia, jak wygląda sytuacja na granicy – czy sprawdzają całą papierologię w postaci certyfikatów, PLF-ów itd.

W sumie nie mam pojęcia, w jakie grupie górskiej się znajduję, myślałem, że to Nockberge – patrząc na morfologię góry, ale dopiero w domu, po analizie, okazało się, że Katschberg to granica Nockberge i Wysokich Taurów, a nasz szczyt to już ta druga grupa górska. Choć prawdę mówiąc, niewiele widać tu z Hohe Tauern, nawet jednego trzytysięcznika. Ale nie ma co narzekać, świetna górka, na przystanek przy przejeździe np. w Dolomity, żeby cały dzień nie spędzić na samej jeździe.

W międzyczasie na szczyt dociera holenderska turystka i pyta się o jakieś schronisko, niestety, nie jestem w stanie jej pomóc, chociaż, pokazuję jej widoczny w dole budynek – być może chodzi jej o ten. Teraz wygodne zejście, około 40 minut i -przejazd do Włoch, w Lienz oczywiście korek, na granicy z Włochami zero kontroli i deszcz. Pozostaje jedynie znaleźć kemping – udaje się to w Bruneck. Tschanek w jednym zdaniu: łatwa, nie męcząca górka z ładnymi widokami, głównie na Niskie Taury.

Panorama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

56 − 55 =