Paklenica była już kilkakrotnie widziana przez mnie z oddali, raz nawet miałem ją po drugiej stronie Velebitskiego Kanału, ale jakoś nie ciągnęło mnie, żeby ją odwiedzić. Owszem, są tutaj góry całkiem wysokie, ale dojście na szczyt i z powrotem to wędrówka zajmująca kilkanaście godzin, w dodatku przy ogromnym upale. Najlepiej byłoby odwiedzić Welebit gdzieś w maju, gdy już nie ma śniegu, a temperatury sa podobne jak w czasie naszego lata. Jest to bardzo popularny rejon wspinaczkowy, ale turystycznie jawiła mi się jako suchy wąwóz z ogromnymi ścianami, co za tym idzie, ograniczonymi widokami. Nazwę kojarzyłem niesłusznie z piekłem – (po mojemu piekielnica), ale faktycznie pochodzi ona od pewnego rodzaju sosny porastającej ten rejon. W roku 2015 mieszkałem niespełna 20 km od tego parku narodowego, więc chyba grzechem by była wreszcie jej nie odwiedzić. Wstaję wczesnym rankiem, nie bardzo się chciało, bo codzienny upał skutecznie rozleniwia. Budzę syna i po szybkim śniadaniu ruszamy. Moim zdaniem przy panujących latem upałach w Chorwacji, tak wczesno – poranna wycieczka ma sens. Kolejna zaleta to możliwość zaparkowania samochodu dość blisko. Godzina 6.00 a jest już 29 stopni. W Starigradzie kierujemy się znakami prowadzącymi do wąwozu. Droga miejscami wąska, przy dużym nasileniu ruchu problemem może być wymijanie się, czego doświadczam w czasie powrotu, gdy holenderka za kierownicą jeepa boi sie zjechać na pobocze z dużym, ale nie szkodzącym jej samochodowi uskokiem, a ja pewnie swoim niskim Golfem muszę jej się usunąć ryzykując uszkodzenie podwozia. Zakupuję bilet – dorosły 50 kun, a dziecko – 30. Sprzedawca informuje mnie, że jeszcze mogę jechać dalej w głąb wąwozu. Jeszcze jest wiele miejsc wolnych, w drodze powrotnej, już z zostawieniem samochodu byłby problem, trzeba by było iść na nogach nawet kilometr i więcej. Nie miałem jakiegoś konkretnego celu, obiecałem zonie, że wrócę koło 11.00, więc myślę wyjściu na jakiś punkt widokowy. Może Anica Kuk? Na razie idziemy szeroką, wybrukowaną drogą, wokół nas ogromne ściany, na których już zaczyna się ruch wspinaczkowy. Początkowo prawie płasko, potem zaczyna się podejście. Paklenica jeszcze w cieniu, ale wyższe ściany pięknie zaczyna oświetlać wschodzące słońce. W końcu widzimy znak, gdzie ścieżka odbija na Anicę. Jej ściana rzeczywiście robi wrażenie. Jest to cel wielu wspinaczy, są tu liczne drogi o zróżnicowanych trudnościach, można powiedzieć – dla każdego wg jego umiejętności. Dla nas – zwykły szlak turystyczny. Jest bardzo duszno i gorąco, mimo, iż jest dopiero około 8.00 i idziemy w cieniu. Dość mocne podejście skutecznie osusza nasze zapasy pitne. Wcześniej przekraczaliśmy strumień, w dolnej części całkowicie wyschnięty. W połowie podejścia spotykamy już schodzących ludzi – oczywiście – Polacy – „Nie zdążycie na wschód słońca” – zażartowałem, że zaczekamy na zachód. Syn nie ma za bardzo kondycji do wyjścia, więc robimy częste odpoczynki. Po przeciwnej stronie wąwozu promienie słońca powodują, że znajdujący się tam szczyt Debeli Kuk ma kolor biało – czarno – pomarańczowy. Z kolei znajdująca się tuż po lewej stronie ściana Anicy Kuk bardzo przypomina mi kształtem słynny El Capitan w Yosemitach. Cały czas jest problem z robieniem zdjęć – nie sprzętowy, lecz z kadrem – wszystko jest wielkie i blisko, w dodatku często pod ostre słońce, jedyne wyjście na ujęcie czegokolwiek to panoramy. Docieramy do przełęczki i teraz szlak okrąża masyw od wschodu. Niestety – dostajemy się pod działanie słońce – bardzo uprzykrzającego życie. Już wiem, że mamy za mało wody – a zmęczenie narasta. Po trawersie szlak znów zaczyna się pięć do góry, tym razem już nie w lesie, ale po bardzo ostrej, skrasowiałej skale. Wcale nie jest łatwo, syn ma lęk wysokości. W wielu miejsca przydałyby się jakieś sztuczne ułatwienia. Zmęczenie, pragnienie plus trudność powoduje, że syn rezygnuje niewiele pod szczytem. Znajduję ocienione miejsce, gdzie poczeka na mnie, a sam też bardzo wyczerpany ledwo docieram na szczyt. Tak mała góra, a tek dała mi w kość. Na początku nie mam nawet siły robić zdjęć. A widok piękny, niespodziewanie dla mnie. Na południe mamy wody części Adriatyku – czyli velebitski kanal, Novigradsko More, w oddali widać też mosty w Maslenicy. A na północ – grzbiet Welebitu, sięgający niewiele mniej niż 2000 m, ale wprost z poziomu morza, więc wysokości względne są prawie równe bezwzględnym. Paklenica głęboko wrzyna się w góry, troszkę przypomina to Alpy Wapienne – może Berchtesgaden. Gdyby tylko szczyty były bardziej śmiałe. Grzbiet Welebitu charakteryzuje się tym, że jego wierzchowina jest bardzo wyrównana. Niżej widzę wspinaczy na ścianie Anicy, machają do mnie, ale nie będę czekał na nich. Po sfotografowaniu i krótkim odpoczynku zaczynam zejście, niepokojąc się o syna. Ale czeka w bezpiecznym miejscu. Niewiele mu zostało do szczytu, ale nie ma ochoty na wejście. Bardziej obawia się zejścia w niebezpiecznym terenie. Asekuruję go i po kilku trudniejszych miejscach docieramy do bezpieczniejszego terenu, przede wszystkim – w cieniu. Wypijamy resztkę płynów i zaczynamy jak najszybsze zejście. Wiemy, że w dolinie czeka na nas woda. Ale to około godziny zejścia. Idziemy trochę jak w amoku. Teraz dopiero mijamy się z kilkoma osobami, podążającymi w górę. Jest coraz goręcej, po około godzinie słyszymy szum potoku. Jaka ulga, chłodzimy się w nim i pijemy. Wyglądamy jakby wróciliśmy z pustyni. Jakaś turystka coś się mnie pyta, ale dopiero po zaspokojeniu pragnienia nawiązuję z nią rozmowę. Zaniepokojona pyta, czy nie widziałem dwóch osób na szlaku, a ja nie jestem w stanie jej dokładnie odpowiedzieć, kogoś mijaliśmy, ale nie zwróciłem uwagi na osoby, tylko gnałem w dół. 1,5 litra na głowę dzisiaj okazało się zdecydowanie za mało. Zaledwie dwie godziny podejścia okazały się bardzo wyczerpujące. Tak, na moje oko 2,5 litra płynów na tą trasę w tym upale to byłoby minimum. W czasie chorwackiego lata, wędrówka po tych górach wymaga zaplanowania sytuacji związanych z piciem. W ogóle nie odczułem spadku temperatury z wysokością, rzekłbym, że w górze było jeszcze cieplej, niż u podnóża. Teraz napojeni już spokojnie możemy schodzić. W dolnej części Paklenicy ściany są już oblężone przez bardzo liczne grupy skałkowców. Teraz już rozumiem często stosowane pojęcie, że Paklenica to „Mekka dla wspinaczy”. Wracamy do samochodu, gdzie w bagażniku jest jeszcze jakaś woda mineralna, niestety – ciepła. Wycieczka z przygodami, okazała się całkiem atrakcyjna pod względem widoków, ale też wymagająca. Teraz, na spokojnie zabrałbym 3 litry napojów na głowę, zaczął wycieczkę najpóźniej o 6 rano z parkingu. Przydałyby się też jakieś rękawice na ostrą skałę. Jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo – liczne tutaj żmije, z którymi dziś na szczęście nie mieliśmy spotkania. Po drodze można też spróbować fotografować liczne kolorowe motyle, nie spotykane w Polsce.