); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Ferneregg Spitz – 2850 m

 

Ostatni dzień wyjazdu alpejskiego ad 2018 był inny, niż pierwotne plany. Już rankiem było widać, że pogoda nie będzie w rejonie Bragaglia zbyt ciekawa. Pakujemy manatki i ruszamy w stronę Austrii, zawsze to bliżej domu. Kierujemy się w stronę przejścia w Martinie. Ale w okolicach jezior Segl i Silvaplana jeszcze świeci słoneczko. Zatrzymujemy się na chwilę w Pontresinie, myślałem, że będzie możliwość zrobienia ładnej fotografii lodowców w dolinie Rosegg, ale gąszcz linii energetycznych i kolejowych nie pozwala na to, raczej należało odbyć dłuższą wędrówkę w głąb doliny. Korzystając z chwilowego czystego nieba podjeżdżam na punkt widokowy – widzimy wreszcie bezchmurny masyw Berniny. Teraz już drogą ku granicy austriackiej w Martinie. Oczywiście, zatrzymują nas roboty drogowe. Ile razy tędy jechałem, tyle razy tutaj coś remontują, przerabiają. Chyba jakoś tutejszej skały jest kiepska, bo ciągle się tu coś osypuje. Jeszcze krótka wizyta w granicznym sklepie, wydaję ostatnie franki na świstaka dla córki i jesteśmy w Austrii. Taka ciekawostka, potem znów przez paręset metrów jesteśmy w Szwajcarii, i znów w Austrii. Tak dziwnie biegnie tu granica. Jesteśmy w pobliżu wolnocłowej strefy Samnaun, reklamują się ceną ropy poniżej 1 Euro, ale nie za bardzo się opłaca, bo w Austrii paliwo też jest tutaj trochę tańsze. Gdyby był całkiem pusty bak, można by się pokusić o te parę euro oszczędności. Ale nam zależy na czasie. Można ez obaw horrendalny rachunek za internet sprawdzić prognozę. Nie jest dobra, w Szwajcarii już leje, a front do nas dojdzie około 15.oo. W takim razie opcja może być taka – dolina Kaunertal – wyjeżdża się na 2750 m. n. p. m. A stamtąd jakiś szybki szczyt. W Prutz skręcamy w prawo, w wąskie uliczki, zagłębiamy się powoli między szczytami Alp Otztalskich. I znów roboty drogowe. Leją asfalt. Nie po to płaciłem 25 Euro, żeby stać i wąchać zapach smoły. Wreszcie ruszamy. Jak to w Alpach, droga robi się węższa, czasem na jedno auto i mijanki co jakiś czas. Przed nami góruje cały czas Weissespitze. Parę lat temu pewnie był ładniejszy, teraz jest dotknięty globalnym ocieleniem, śniegi i lodowce, które jeszcze go pokrywają mają odcienie koloru burego. Przed nami pojawia się ziemna zapora jeziora Gepatsch. Parę serpentyn i już jesteśmy na jego poziomie. droga prowadzi z jego lewej i prawej strony, ale obecnie ta od zachodu jest zamknięta dla ruchu. Widoki bardzo ładne, ale po wcześniejszych zachwytach nad Berniną i Brregaglią troszkę bledną. Powiedziałbym – takie na czwórkę. Za jeziorem zaczynają się już większe serpentyny, przecież musimy wyjechać na ponad 2700 m. Wydaje mi się, że to druga wysokość w Austrii do osiągnięcia w ten sposób. Wyżej można się dostać od doliny Otztal. Przy trasie jest wiele parkingów, skąd prowadzą szlaki, np. na lodowiec Gepatsch czy okoliczne jeziorka. Region całkiem mocno zatłoczony. Oczywiście jak na Alpy, do do tatrzańskich tłumów im daleko. Osiągamy ogromny parking Weisseeferner. Lodowiec to obraz nędzy i rozpaczy. Można powiedzieć, że nic nie zostało z sommerski area, czyli obszaru letniego narciarstwa, no chyba że ktoś chce pomykać po powierzchni świeżej moreny. Dwa kawałkam lodowca są pokryte obrzydliwymi płachtami, chroniącymi przez wytopieniem jaskiń lodowych udostępnionych do zwiedzania. Myślałem o wyjściu na trzytysięczny Wiessljaglkopf, ale po pierwsze, mało czasu, po drugie – brak jakichkolwiek oznaczeń, po trzecie – nawet za bardzo mi się nie chciało. Podążyliśmy za znakami na szczyt o nazwie Fernegg Spitz. Czas podejścia – 20 minut i jesteśmy na ponad 2800 m, praktycznie bez ludzi. Większość wybiera kolejkę na Karlspitz. Z wierzchołka mamy widok na otoczenie Kaunertal – m. in. widzimy szczyty: Weissespitze, Glockturm, Watzespitze oraz przejechaną trasę. Z racji, że koszty się u mnie podzieliły, to może warto było tu być, ale gdy ktoś podróżuje sam, te ponad 20 Euro może lepiej wydać na jakąś kolejkę. Zapewne widok z Zugspitze czy Kitzsteinhorn jest ładniejszy. Przy okazji mała przygoda, moi towarzysze zeszli wcześniej, i gdyby nie interwencja dójki holendrów, z którymi zamieniłem kilka słów, musieliby się wracać po plecak, o którym tu zapomnieli. Prognoza tym razem sprawdziła się w 100%. Gdy zjechaliśmy z lodowca, tuż przed 15.00 zaczęło padać. Nadszedł front z bardzo silnym wiatrem i mocnymi opadami. Cało załamanie miało trwać dwa dnie, więc nie pozostało nam nic, jak uciec z Alp. Skróciliśmy wyjazd o 1 dzień, ale nie było sensu koczować w namiocie w ulewnym deszczu.


 

 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

− 5 = 3