Rok 2014 mogę nazwać rokiem, gdy odczułem znaczny spadek wydolności fizycznej. Doszły do tego problemy z kolanem. Ale mimo wszystko uparłem się i chciałem skreślić przynajmniej jeden punkt z „tatrzańskiej listy” do zrobienia. Ten odcinek brakował mi do kolekcji tatrzańskich szlaków. Okres w okolicy 14 października zawsze dawał obietnicę pięknych jesiennych widoków. Na takowe liczyłem. Dojazd do Zakopanego troszkę mnie zdenerwował, ciągle jakieś zawalidrogi, jazda nie należała do przyjemności, cały czas należało kogoś wyprzedzać, przy okazji odbiłem z drogi na Nowy targ w Łopusznej i okazało się, że jest fajna mało ruchliwa droga przez Nową Białą i już wyjeżdża się w Białce Tatrzańskiej, chyba coś tam skróciłem. Parkuję w Kuźnicach, kasują 20 zł. Lekko odczuwam kolano, nogi jak z waty, nie chcą iść. Mimo wszystko zmuszam się do szybszego tempa, bo chce wyprzedzić wycieczki przede mną, był plan wyjazdu na Kasprowy, ale tłumy i perspektywa oczekiwania na kolejką sprawia, że zmieniam zdanie i idę z buta. Najpierw na Polanę Kalatówki, 5 zł – bilet, ruch na szlaku, jak na Polskę niewielki. Nawet dość dobrze mi się idzie, mijam kilka grup turystów. Pogoda – do tej pory słoneczna, zaczyna się zmieniać, Kopa Kondracka, przed chwilą w słońcu zaczyna znikać w chmurze, ma Hali Kondratowej zaczyna wiać, więc zmieniam strój z letniego na jesienny. Zaczyna się podejście na przełęcz pod Kopą Kondracką. Nogi znów z waty, ale siłą woli utrzymuję średnie tempo. Czas przejście z Kuźnica na przełęcz wyniósł 2 godziny 15 minut, ale nie robiłem prawie przerw, oprócz fotografowania. Pod przełęczą pasie się stadko kozic, ale są trochę za daleko na fotki, były by małymi punkcikami na zdjęciu. Przechodzę na samą przełęcz, a tam wieje tak, że ciężko złapać oddech. Na szczęście zabrałem starą kurtkę przeciwwiatrową, miałem taszczyć tylko polar. Po raz kolejny sprawdziło się stare górskie porzekadło, że lepiej dźwigać niż ścigać. W samym polarze przewiałoby mnie do kości. Z trudem robię kilka fotek, ręce grabieją. Zmieniam plan, posiłek będzie troszkę później, jak znajdę miejsce bez wiatru i ludzi. Teraz czeka mnie przejście grzbietem – szlak w zasadzie nie wychodzi na żaden wierzchołek, mija je od południowej strony. Trudności większych brak, może w dwóch miejscach trzeba sobie pomóc dłońmi. Jedynie, czego nie lubię, to raz w górę, raz w dół, nogi już nastawiły się na zejścia, a tu co chwilę trzeba podejść. Halny ustawił pułap chmur gdzieś na 1900 – 2000 m, tak że większość szczytów jest zasłonięta chmurą. Widać jedynie część Kop Koprowych oraz szczyty w grani od Kasprowego do Kopy Kondrackiej. Przeraził mnie widok powalonych lasów w Cichej Dolinie. Z góry wygląda to jak łany zboża, przez które przejechał walec. To świadczy o sile halnego z zeszłej zimy. Generalnie widok na Dolinę Cichą, no i może Giewont stanowił gros dzisiejszych widoków. Wielkich zachwytów nie było, ale mogło być gorzej. Tegoroczna jesień zdecydowanie spóźniona, kolory jakby wyblakłe, nie ma tej rdzy, co zeszłego roku na Szpiglasowym. Po posiłku przemierzam ostatni odcinek grzbietu do Kasprowego. Idę jak pijany, walczę z wiatrem wiejącym z boku, a gdy przestaje wiać, o mało się nie przewracam. Nie wiem, czy to było przyczyną mego wycieńczenia. Docieram w totalnej chmurze do budynku górnej stacji wyciągu narciarskiego z Goryczkowego Kotła. Odpoczywam i postanawiam schodzić, nie dam zarobić kolejce. Nie chce mi się iść do tłumów. Zejście początkowo męczące dla kolan, na szczęście później – od Myślenickich Turni zmienia się na górską drogę jezdną. Kolana bolą, generalnie chyba zakwasiłem mięśnie, ale jakoś tam schodzę. Jeszcze niedobra zapiekanka w budce przy końcu szlaku w Kuźnicach i wracam do samochodu. Całość przejścia zajęła mi około 5,5 godziny. Na pewno byłbym dłużej, gdyby nie pogoda, która szybko wygoniła mnie z grani. W sumie cieszę się, że mam ten szlak z głowy, jeden z najbardziej zatłoczonych – ale uniknąłem tłoku dzięki wizycie po sezonie i gorszej pogodzie. Teraz w kolejce na następne lata czekają Słowackie Zachodnie.