No, te miejsce długo czekało na swą kolej, wielokrotnie jadąc w Tatry, miałem zamiar tam skoczyć, ale wiecznie coś mnie odwodziło od tego zamiaru. A głównym powodem rezygnacji była odległość, jaką trzeba przebyć – jeden z dłuższych szlaków. Ale i tak wybrałem, zdaje mi się troszkę krótszą wersję, nie przez Dolinę Jaworową, lecz od południa. Ale nie jestem do końca pewien, czy to jest cokolwiek bliżej.
Punkt startowy, jak wiele razy – darmowy parking pod pensjonatem Karpatia w Tatranskiej Lesnej. Pogoda na razie znośna, ale nie rewelacyjna – zachmurzenie pełne, ale pułap chmur wyżej niż szczyty, dlatego też mogę cieszyć się widokami. Towarzyszy mi szwagier – często z nim chadzam po górach.
Na razie bardzo idziemy bardzo dobrze znana mi trasą do Wodospadów Zimnej Wody, szedłem tędy przynajmniej 5 razy, jak nie więcej. Więc do pierwszych kaskad docieram jak zwykle – po około 50-ciu minutach. Dotychczas ruch żaden. Ale to się zmienia drastycznie, gdy łączymy się ze szlakiem biegnącym z stacji kolejki na Hrebieniok – dzikie tłumy, jakich jeszcze na Słowacji nie widziałem. Nie cieszy mnie to.
Za to pogoda świetna – temperatura wręcz idealna na wędrówkę, nie za gorąca, ani za zimno, słońce nie przygrzewa, wiatr nie mrozi. W okolicach Łomnickiego Ogrodu przejaśnia się, widoczność robi się świetna. Dziwi mnie suchość tego miejsca, parę lat temu prawie całą dolina to był potok z wysepkami, a teraz całkowita susza. Teraz czeka na podejście na próg Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Wyprzedzamy liczne grupy wycieczkowe. Jesteśmy tutaj po niecałych trzech godzinach. Wspaniała pogoda zachęca do dłuższego leżakowania.
Po leniuchowaniu trzeba iść dalej, w stronę Lodowej Dolinki. Na szczęście większość uderza na Czerwoną Ławkę. Widzę praktycznie ludzki łańcuch ciągnący się aż do tej przełęczy. A my w stronę Lodowej Przełęczy, sami. Mija nas ze dwóch turystów. Końcowe podejście bardzo żmudne, mimo iż zabezpieczone drewnianymi belkami, świeżo po remoncie, to i tak nie idzie się za rewelacyjnie. Nogi grzęzną w skalnym rumoszu, tak, że wysiłek jest większy, niż przy normalnym podejściu po skale. Można to porównać do kopnego śniegu. Ale w końcu jesteśmy – po czterech godzinach, ale czas szacowany po szlakowskazach to 6 godzin, więc mieliśmy dobre tempo. Podchodzę trochę powyżej przełęczy w stronę Małego Lodowego Szczytu.
Widok mnie zachwycił, mimo, iż znam wiele tatrzańskich panoram, ta szczególnie przypadła mi do gustu – szczególnie motyw Gerlach za postrzępioną granią Jaworowych Szczytów. Ciekawie też prezentuje się Pośrednia Grań. Trochę nas przewietrzyło lodowatym wiaterkiem, ale z taką widocznością i słoneczną pogodą nie mamy prawa narzekać.
No teraz ta sama trasa, tyle że w odwrotnym kierunku. Po drodze zagaduje nas Polak z okolic Krakowa, będący na „nielegalu” – Baranie Rogi. Dzięki rozmowie nt. górskie czas szybko zleciał, ani się spostrzegłem, gdy znów jesteśmy koło wodospadów. A stąd już „tylko” 50 minut i „my są” koło autka. Wyczerpani, ale zadowoleni. Dla mnie jedna z ładniejszych tatrzańskich tur w ogóle. Na minus – za dużo ludzi, gdzie te czasy, kiedy na Słowację jeździło się, żeby uciec od tłoku. Teraz to jedynie ratuje bardzo wczesne wyście lub całkiem uczone, mało znane szlaki.
No ale każdy chce się cieszyć takimi widokami, szczególnie, gdy pogoda sprzyja, a tej jesieni sprzyjała, i to bardzo.