Bobotov Kuk czy Meded – oto jest pytanie. Taki dylemat był rankiem. Ja w sumie chciałbym na Bobotova – wszak to najwyższy szczyt Durmitoru, jednak kolega, dysponujący autem nie chciał jechać na Sedlo, skąd biegł najkrótszy szlak na ten summit. Z kempingu też można iść na Bobotov, ale trasa bardzo długa, a nas czeka jeszcze dwa dni chodzenia i ni chcemy się dziś przesilić. Ustaliliśmy, że decyzję podejmiemy po drodze, gdyż początkowo szlaki się pokrywają.
Przepiękny, ciepły i słoneczny poranek, wędrujemy najpierw lasem, na jego granicy robimy odpoczynek, bo zaraz będziemy szli w pełnym słońcu, co tutaj potrafi dać w kość, trzeba pamiętać o odpowiednim zapasie wody. Dochodzimy do górskiej hali Lokvice, ładny widok na Terzin Bogaz. Widzimy pasterzy wyprowadzających konie, kawałek dalej szałasy a na nich napis – pivo – 2 Euro. Na pewno znajdują wielu klientów, bo schodząc z gór ciężko sobie odmówić tej przyjemności. W okolicy zabudowań decydujemy, że idziemy na Meded czy jak w innych źródłach piszą – Medjed (co oznacza niedźwiedzia)
Trochę mijamy szlak, ale pasterze pokazują go nam, strome podejście, ale na szczęście jesteśmy w cieniu, słońce nie przeszło jeszcze przez grań Mededa. Więc wybór trafny, warunki do chodzenia po górach idealne. Idąc na Bobotova bylibyśmy już cały czas w słońcu, i to pewnie przez 8 godzin. Na przełęczy Velka Previja robimy popas z pięknymi widokami na Bobotov Kuk, Bezimienny Vrh, w dole widzimy wielką połać śniegu, później napotkana turystka uświadomiła nam, że to pozostałości lodowca. Ja myślałem, że to zamarznięte jezioro. Dopiero na przełęczy uświadomiłem sobie, że zgubiliśmy wcześniejsze odejście szlaku i będziemy trawersować szczyt w odwrotną, niż planowana, stronę. W drugą stronę można iść na Terzin Bogaz. Nad niby – lodowczykiem wznosi się Savin Kuk – na który zimą kursuje kolejka i są tut trasy zjazdowe.
Teraz jeszcze coś ponad 100 metrów podejścia i jesteśmy na jednym z wierzchołków – mamy ich do przejścia w sumie 4. Pierwszy nosi nazwę Juźni – czyli południowy i jest o 2 metry niższy od drugiego – najwyższego o nazwie Severni czyli północny. Na końcu jest Mali Meded. Na grani jak zwykle ruch prawie żaden, przed Małym Mededem spotkaliśmy dwóch – oczywiście – Czechów. Przejście Mededem daje lekką adrenalinkę, gdyż miejscami jest to dość wąska grań z kilkusetmetrowymi przepaściami po obydwu stronach, więc śmiało można ją porównać do Orlej Perci, natomiast ubezpieczeń jest mało. Dopiero z ostatniego wierzchołka widać Crno Jezero, jeszcze stanowiące całość, pod koniec lata jezioro wysycha i dzieli się na dwie części. W oddali kanion Tary – serbskie wzniesienia. Z okolicy kanionu unosi się dym, myślałem, że to zanieczyszczenia elektrowni w Plevija, ale później dostaliśmy informacje, że to pożar. W oddali pokazały się iglice Żupci.
Czas na zejście, toż, że poszliśmy w tym kierunku okazało się trafne, zejście bardzo strome, a w czasie podejścia świeciło tu słońcem więc dałoby sie ono we znaki. Niżej znajdowało się pole śnieżne. Tutaj spotykamy dopiero koleją dwójkę turystów. Już bez niespodzianek schodzimy do jeziora Czarnego. A w nikt obowiązkowa kąpiel – ale ulga dla rozgrzanego organizmu. A stąd już na kemping. Wieczorem zapoznajemy się bliżej z właścicielami oraz z Polakami, którzy tutaj nocują.
Właściciel jest mistrzem Czarnogóry w narciarstwie alpejskim z roku 1974. Pomagające mu małżeństwo mieszka w Bośni, na latu przybywają tutaj w celu zarobkowym. Wszystko jest dopiero w powijakach i budowie. Bośniak pokazuje nam rany z czasów wojny, po pocisku moździerzowym. Z kolei sąsiadującym z nami Polakom ktoś w nocy pociął namiot i ukradł kluczyki od samochodu. Na szczęście znalazły się, podejrzanymi byli – konkurencyjny kemping lub Czesi – mieszkający obok, bo dziwnym trafem znaleźli oni kluczyki nad jeziorem. Nam na szczęście takie przygody nie przytrafiły się.
Na kempingu widzieliśmy skutki wyprawy na Bobotova bez wody. Obok nas rozbiła się węgierska para. Kobieta opiekowała się facetem, który ledwo „dychał” leżąc na leżaku. Widziała ich druga grupka Polaków, jak dotarł on do szałasów pasterskich, gdzie dotarł wreszcie do źródła wody. Jak widać w tych górach nie wolno zapomnieć o odpowiednim jej zapasie. Niezbyt długi szlak na Mededa – duża część w cieniu – zużyłem jej 2,5 litra. Na Bobotova pewnie należałoby wziąć z 4-5 litrów płynów.
Wieczorem jeszcze pospacerowaliśmy po Żablijaku, podobnie jak kemping, miasto dopiero w rozbudowie, turystyka tutaj raczkuje, pozostałości po komunistycznych inwestycjach kontrastują ze świeżo budowanymi hotelami. Odwiedziliśmy też pobliski cmentarz, gdzie zauważyliśmy, że tutejsze nagrobki są jeszcze bardziej „wypasione” jak w Polsce. Np. bokser miał nagrobek w kształcie rękawicy bokserskiej, a po obydwu stronach duże nadruki zdjęć, jest też już miejsce dla żyjącej żony w wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia – dorabia się tylko datę śmierci.