Gdzie jest największe nagromadzenie czterotysięczników w Europie? W Alpach Walijskich. Ale żeby je zobaczyć należy dotrzeć do jakiegoś punktu widokowego. Każdy górołaz chyba słyszał o Zermatt i Matterhornie. Ten kurort oferuje mnóstwo możliwości zdobywania Alp, od „ceprowych” wyciągów i kolejek, przez turystyczne ścieżki do najtrudniejszych alpinistycznych wyzwań. My za cel obraliśmy Oberrothorn o wysokości aż 3414 m. Jak na normalny szlak turystyczny – wysoko. Ponoć to najwyższa turystyczna góra w Alpach, mimo wysokości nie ma tu po drodze lodowców czy stromych skał. Można oczywiście zdobyć go na własnych nogach idąc z Zermatt aż na szczyt. Po drodze nie ma żadnych trudności oprócz ogromnego przewyższenia do pokonania. Byłaby to wyczerpująca całodzienna trasa. My po wczorajszej „wydymie” na Strahlhorn potrzebowaliśmy bardziej wypoczynkowej trasy. Ale od początku. Najpierw musieliśmy pokonać 50 km dzielących Brig od Tasch – bo do Zermatt nie można dojechać swoim autem. Potem płacimy jednocześnie za parkingi i busik dla trzech osób do Zermatt. Stąd już podchodzimy do dolnej stacji kolejki. Najpierw podziemna zębatka do Sunnega. Już z Sunnega roztacza się piękny widok na Matterhorn i inne szczyty jak np. Weisshorn, Zinalrothorn i Ober Gabelhorn. Stąd kursuje non stop kolejka kabinowa na Blauherd. Po krótkiej sesji foto wsiadamy w nią i już jesteśmy wyżej. Ucieka na duży wagon na Rothorn Paradise, więc w oczekiwaniu – 15 minut na następny korzystamy z toalety, robimy fotki, rozmawiam ze starszą Szwajcarką. Opowiada o swoich znajomych pracujących np. w obserwatorium astronomicznym Sphinx – położonym w Alpach Berneńskich na wysokości ponad 3500m. Wreszcie wsiadamy w ostatni wagonik, windujący nas na 3104 m. Na taką wysokość może dotrzeć praktycznie każdy, z rękoma w kieszeni. W zimie zapewne jest więcej turystów, a to za sprawą wspaniałych stoków narciarskich. Obecnie korzystają z nich downhillowcy, zjeżdżający na łeb, na szyję w dół na swych rowerach. Górna stacja kolejki to szczyt Unterrothorn mający 3104 m. Zlokalizowano tu schroniska, knajpki. Nie znający panoramy mogą ja odczytać ze specjalnych tabliczek. A jest co odczytywać – Monte Rosa z Dufourspitze- najwyższym szczytem Szwajcarii, Lyskamm, Cator, Pollux, główna gwiazda czyli Matt, itd. Tutaj czas na posiłek. Kolega zagaduje piękną japonkę o imieniu Tyoko.
Ruszamy dalej, już na nogach. Schodzimy najpierw w dół, poniżej 3000 m, po narciarskim stoku, w przełęczy resztki topniejącego śniegu utworzyły stawek, w którym pięknie odbija się Monte Rosa i Weisshorn z drugiej strony. Rośnie też mnóstwo różnokolorowych kwiatuszków. Wszystko to staram się ująć na zdjęciach. Teraz znów zaczyna się podejście – około 500m. Trasę urozmaicają szklane oczy – ścieżka filozoficzna ukazująca rozwój przyrody: od roślin, przez zwierzęta, człowieka aż do duszy, z krótką myślą napisana w czterech językach: angielskim, niemieckim, francuskim i japońskim. Tym ostatnim chyba za sprawą ogromnej liczby japońskich turystów, przybywających do Zermatt. Sam Oberrothorn nie jest ładną górą, nazwa pochodzi prawdopodobnie od czerwonawej skały, z której jest zbudowany. Znaczna wysokość daje lekko o sobie znać, gdyż oddycha się trochę ciężej. Gdy docieramy na szczyt otwiera się nieziemska panorama, bo tak można określić widoki, ciężko ocenić czy nie piękniejsze niż nad lodowcem Aletsch. Idąc od północy na wprost doliny Mattertal w oddali Alpy Berneńskie wśród których najbardziej charakterystyczna jest strzelista sylwetka Bietschhornu, na zachód, po przeciwnej stronie doliny Weisshorn, Wellenkuppe, Ober Gabelshorn, Zinalrothorn i Dent Blanche. Bardziej na południe Dent d`Herens wyłaniający się zza Matterhornu, Klein Matterhorn, Breithorn, Castor, Pollux, Lyskamm, Monte Rosa. A na wschód Cima di Jazzi ze spływającym spod niej ładnym lodowcem, Rimpfishhorn, Strahlhorn i grupa Mischabel – Alphubel, Alalinhorn i najbliżej nas Taschhorn i Dom – prawie jak bliźniaki. Ten ostatni to najwyższy szczyt położony całkowicie na terytorium Szwajcarii. Pogoda piękna, ani jednej chmurki, nie licząc obłoczku utworzonego nad Weisshornem. Na szczyt zlatują czarne wronowate w oczekiwaniu na poczęstunek. Po pewnym czasie górę dobywa nawet czeski wyżeł. Nie omieszkałem zapytać właścicieli o „drevnego kocura” J. Spędzamy dość dużo czasu delektując się widokami. Matterhon jak zwykle po południu zaczyna dymić. Ale nadszedł czas na zejście. W przełęczy tym razem napotykamy stado owiec z śmiesznymi długimi czuprynami, zakrywającymi im oczy. Czas na zjazd w dół, z wagoniku wysiadają oczywiście Japończycy i grupa downhillowców, widziana na szczycie już wcześniej, więc to ich kolejny zjazd. Z kolejki obserwujemy prace nad nowymi stokami narciarskimi z użyciem specjalnego sprzętu dostosowanego do pracy w górach. Prace te powodują konieczność długiego obejścia do jeziorka, które mieliśmy ochotę zobaczyć. Więc rezygnujemy z niego i zjeżdżamy w dół, odwrotnie do trasy w górę, czyli kabinówka i podziemna zębatka. Na stacji kolejki jest ciekawa rzeźba dwóch postaci wykonanych z puszek po Coca Coli. Wreszcie jesteśmy znów w Zermatt i resztę dnia spędzamy na spacerze po tym kurorcie.