); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Omu – Bucegi – 2505 m


Mając jeszcze jeden cały dzień w Rumunii był mały dylemat – dokąd – w Piatrę Crailui czy Bucegi. Ze względu na słabą widoczność wybieramy drugi wariant. Piatrę widzimy po około dwóch godzinach jazdy, ale całkiem zamgloną – jest gorąco, ca ma wpływ na przejrzystość powietrza. Punkt startowy – Busteni, dolna stacja kolejki na Babele. Cena biletu to 45 Lei, ale przed budynkiem widzimy pokaźny ogonek ludzi. Pewnie ze dwie godziny czekania. Parking pod wyciągiem to zwykłe żwirowisko, z tej racji samochód nie może po niego wyjechać -buksując w luźnych kamieniach. Dopiero, gdy wszyscy wysiedli wjazd okazał się możliwy. Zaczepia nas młody Rumu, oferując podwózkę z drugiej strony masywu, za tą samą cenę co kabinówka. Decydujemy się, po kilkunastu minutach oczekiwania zamiast Jeepem, jedziemy Corsą – nie znaleziono odpowiedniej liczby chętnych na duże auto. Mijamy słynną Sinaię i wspinamy się serpentynami coraz wyżej, kierowca ignoruje zakaz ruchu i wywozi nas ponad 2000 m n p m. Po drodze dowiadujemy się od niego, że jest tutaj mnóstwo niedźwiedzi, ale nie stanowią zagrożenia dla dużych grup. Pytamy o wiele rzeczy, bo to pierwszy spotkany Rumun mówiący po angielsku. Opowiada, że pracuje w agencji turystycznej, zajmującej się organizowaniem Jeep Safari po okolicznych górach, oferuje transport z powrotem z samego wierzchołka Babele, w razie, gdy nie zdążymy na ostatni wagonik kolejki ze szczytu. Przy drodze nadal trwają prace przy asfalcie, widać, że po wejściu do unii dużo inwestuje się w rozwój turystyki. Na końcu asfaltowej jezdni stoi wiele samochodów, jak widać, nie tylko nasze kierowca nic nie robi sobie z zakazu wjazdu, ale to głównie mieszkańcy kraju, pewnie wiedzący o bezkarności tego czynu. Na naszej mapie drogowej nie ma nawet tej trasy.  Opuszczamy pojazd i maszerujemy szeroką drogą szutrową. Krajobraz, mimo, iż nie ma wybitnych szczytów, podoba mi się, szczególnie przypadła mi do gustu rozległość stepowych płaskowyżów, nietypowe dla Karpat, częściej spotykane w Europie Południowej – widziałem podobne w Durmitorze i Apeninach Gran Sasso. Ruch na szlaku znikomy, po pewnym czasie w oddali pojawia się widoczny również od podnóża ogromny krzyż na Caraiman, ma wysokość 36 metrów, więc o wiele wyższy od naszego giewontowego. Zbudowany w latach 20-tych ubiegłego wieku dla upamiętnienia ofiar I Wojny Światowej. Jest to najwyższy krzyż na świecie usytuowany w górach. O ile Bucegi od podnóża jawią się jako ogromne skaliste ściany, to na razie tutaj mamy lekko pofalowany teren z halami. Zbliżając się do szczytu Babele zwiększa się ruch, pojawiają się sprzedawcy serów i innych lokalnych specjałów. Docieramy do prawie płaskiej wierzchowiny z wieloma ostańcowymi skałkami, po których spacerują niby – turyści prosto z kolejki, coś na kształt naszej stonki na Kasprowym, tenisówki, szpilki, komórki w rękach – po prostu masówka, jarmark i komercja. Uwieczniamy najbardziej znane formacje: Babele i Sfinks (ten ostatni rzeczywiście bardzo przypomina egipskiego imiennika). Nie sposób nie poznać tych nazw, bo informują o tym trochę zdezelowane tablice. Babele są otoczone zardzewiałą siatką, ale na Sfinksa każdy może sobie wejść, podobnie, jak na wiele mniejszych i już mniej znanych pobliskich skałek. Te pierwsze to, jak kiedyś ktoś powiedział „szkolny przykład” działalności niszczącej wiatru, czyli korazji, ziarenka piasku porywane przez powietrze uderzają o podnóże, tworząc charakterystyczny relief, a la grzyb. Miało to zapewne swoje miejsce w czasie epoki lodowcowej. Jako geografa intryguje niezwykła różnorodność tutejszych skał, zauważyłem większość gatunków – gnejsy, łupki krystaliczne, piaskowce czy wapienie. Uciekamy od zgiełku i gwaru szlakiem w stronę Omu. Jeszcze przez moment towarzyszy nam policyjny jeep, ewidentnie kogoś poszukują. Ale kawałek dalej idziemy prawie sami, co jakiś czas mijając się z niemieckimi rowerzystami, którzy częściej prowadzą swoje pojazdy, niż na nich jadą. Te ciągłe mijanki wynikają z częstych postojów – piękne pejzaże, focenie, picie (bardzo gorąco) oraz kolega, która ma kłopoty z żołądkiem, co ewidentnie wpływa na jego tempo. Pod szczytem Costilla, którego wyróżnikiem jest wysoka wieża transmisyjna jest stado owiec pilnowanych przez pasterskie psy. Na szczęście nie są agresywne. Brak wody powoduje, że zwierzęta ratują się liżąc pozostałości śniegu w zagłębieniach. Bucegi to niby park narodowy, ale wiele rzeczy na to nie wskazuje, wybudowali asfaltową drogę na 2000, dalej czasem dojeżdżają jeepy z lokalnych firm transportowych, aż na same Babele, co kawałek pasą się albo owce, albo osły. Szlaki w niektórych miejscach bardzo rozdeptane i zerodowane. Trochę  lepiej jest w pewnej odległości od górnej stacji kolejki. Mamy początek lipca, więc łąki porasta wielka ilość różnorodnych, kolorowych kwiatów. Teraz trawersujemy grzbiet Obarsei, interesujące poziome warstwy wapienno – piaskowcowe, nie byłem w wąwozie Ordesa w Pirenejach, ale bardzo mi to przypomina zdjęcia z tego miejsca. Docieramy na przełączkę pod skałami o nazwie Gavanele. Znów wypas owiec i skałka, idealnie nadająca się na miejsce pozowania do fotografii. Góry tutaj nabierają trochę śmielszych kształtów, szczególnie przyciągają wzrok turnie Moraru wznoszące się nad wysokogórską doliną Carbului. Nie do końca wiemy, który to jest nasz cel – szczyt Omu. Widzimy niewielki, ale dominujący nad resztą wierzchołek z krzyżem. Sądzimy, że to właśnie nasz cel. Nie chce się nam go obchodzić, więc ruszamy na wprost, po trawiastym zboczy. Dość łatwo go osiągamy, widok z niego zacny. Całe pasmo Bucegi, tuż przed nosem schronisko z wbudowanym w niego wielkim głazem. Przypominam sobie, że to musi być Omu – przecież czytałem o tym przed wyjazdem. To najwyższy punkt całych Bucegi, chociaż zdaje się niższy od naszego. Zresztą co źródło, to podają inną jego wysokość. Do końca nie wiem, która jest prawidłowa. To, na czym się znajdujemy okazało się być górą o dziwnej nazwie – Varful Bucura Dumbrava. Varful – po rumuńsku – góra, a Bucura Dumbrava – to pseudonim znanej rumuńskiej pisarki Stefani „Fanny” Szekulics, Szekulicz albo Seculici, urodzonej na Węgrzech. Oprócz pisania nowel była też zaangażowana w rozwój turystyki górskiej w tym kraju, założyła pierwszy klub hikersów. W ogóle tej górze przypisuje się nieziemskie moce, jak i całemu pasmu. Bucegi uważa się za świętem miejsce starożytnych Daków, związane z bogiem Zalmoxisem. Sam szczyt Bucura Dumbrava wcześniej nosił nazwę oznaczającą obejście – Ocolit. Jeden z przesądów mówił o mocy, przez którą zwierzęta omijały go, a inni sądzą, że po prostu przechodziły obok, żeby dojść na Omu. Jest on celem wielu ludzi pasjonujących się okultyzmem, Buddyzmem, nawet uznawany za centrum ezoteryczne planety. A myśmy weszli na niego przez przypadek, a może właśnie jego moc nas przyciągnęła. Tak, czy owak, moc nie miała wpływ na przejrzystość powietrza, odległe Piatra Crailui ledwo co widoczne, lepiej bliższe wzniesienia – Coltii Obarsei czy Scara. Po dłuższym „szczytowaniu” zdobywamy Omy, a raczej na niego schodzimy. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że jest wyższy od Dumbrava. Schronisko nie jest imponujące, drewniane, nie robi wrażenia solidnego, skoro stoi tu tyle lat, to daje radę warunkom atmosferycznym, ale za to najwyżej położone w całych Karpatach – powyżej 2500 m. Nasza (tzn. słowacka) chata pod Rysami zdecydowanie ustępuje wysokością, a na szczycie Łomnicy nie ma schroniska. Więc Rumuni dzierżą zaszczytne pierwsze miejsce.W dole niechętnie brnie karawana osłów z zaopatrzeniem, jakby Bucura Dumbrava odpychała je od celu i zabierała siły. Mamy obrazek przysłowiowego wręcz uporu tego zwierzęcia, oznajmującego swą dezaprobatę dobrze znanym iiii ooooo. Nie pomagają baty poganiacza. Jak zatrzymuje się jeden, reszta zgodnie czyni to samo. I co chwilę ta sama historia. Część osób wychodzi na skałki ponad schroniskiem, stanowiące tutaj maksymalną izohipsę. Któryż to już raz mamy zmianę planów, zamiast wracać na Babele i skorzystanie z kolejki, decydujemy się na zejście do Busteni szlakiem przez Valea Cerbului. Czas na znaku pokazuje ponad 4 godziny marszu. A nie wiemy, jak to jest w Rumunii, czy jest ona wyśrubowany, czy, jak w Tatrach – z dużym naddatkiem. Czeka nas w każdym razie długie zejście. Po drodze spotykam młodego człowieka z wcale nie małym dzieckiem w nosidełku, tak na oko z 10 lat. Przypuszczam, że być może jest ono niepełnosprawne. Czy to prawda, czy nie to i tak podziwiam mężczyznę, mnie przeszkadza niezbyt ciężki plecak, a on ma o wile większy ciężar na plecach, i idzie do góry. Facet dysponuje GPSem, pokazuje nam drogę do przebycia, rzeczywiście – szacowany czas zgadza się ze szlakowskazem. No nic, schodzimy, narzucamy konkretne tempo. Nad głową zaczynają się piętrzyć Moraru, które nie tak dawno mieliśmy 300 metrów pod nogami. Osiągamy granicę lasy, parędziesiąt metrów wyżej zauważamy kozicę zgrabnie skaczącą po kruchych skałach. Ale zanim wyciągnąłem aparat z plecaka, już dawno uciekła. Zarzekam się, że ostatnie raz wybieram się w tak długą trasę z hybrydową cyfrówką. Nie sposób nosić ją na ramieniu, bo się obija i skutecznie utrudnia marsz, a trzymanie jej w plecaku i ciągłe wyciąganie jest bardzo kłopotliwe. Muszę wrócić do kompaktu. Zagłębiamy się w gęsty las, co jakiś czas napotykamy na rozgrzebaną wielkimi pazurami ziemię lub ciemne odchody. To na pewno pozostałość po niedźwiedziach. Widać, że całkiem niedawno miały tu obiadek. To skutecznie zwiększa tempo marszu. Po godzinie jesteśmy na Planie Cerbului. Teraz zamiast opuszczać las, zagłębiamy się w niego, trawersując podnóże Bucegi w stronę Busteni. Nie chciałbym, żeby teraz stanąć oko w oko z misiem. Pomimo, że jest upalnie, wydatnie podnoszę tempo, tak, że towarzysze nie mogą nadążyć. Dawno nie miałem takiej pary w nogach, w ogóle się nie męczyłem. Nie wiem czy to wynik spożycia batonów z napojami energetycznymi, czy podświadoma ucieczka przez niewidzialnym niebezpieczeństwem. Z ponad czterech godzin zrobiło się niewiele ponad dwie. Gdy już słyszymy samochody i zauważamy pierwsze zabudowania, napięcia opada. Wymęczeni całodzienną wędrówką wypijamy ostatki płynów, nie wiedząc, że czeka nas jeszcze spory kawał po uliczkach Busteni. Dość daleko do parkingu, gdzie czeka auto. Kolejka jest dopiero za wylotem daleko widocznej doliny. Wreszcie ostatnie prosta, kąpiel w strumieniu i samochód. Nie przewidzieliśmy sprawy, pozostawione w pojeździe picie miało temperaturę gorącej herbaty, mimo to uzupełniliśmy płyny. Potem ochłodziliśmy je w zimnym potoku. Wreszcie możemy ruszyć w drogę powrotną. Jeszcze dość długa i daleka droga do naszego kempingu w Carta, zamierzamy jeszcze zahaczyć Bran, a potem przez Zarnesti do miejsca noclegu. Mimo obaw, o niezbyt ciekawe krajobrazy Bucegi mile zaskoczyły, to najładniejsza wycieczka z całego wyjazdu, dla mnie bardziej interesująca niż Fogarasze, bo krajobrazy takie nietypowe, trochę dziwne, ale przez to intrygujące. Góry Fogaraskie były takie, jak mniej więcej się spodziewałem, a Bucegi – o wiele fajniejsze. I przez to, że nie wyjechałem kolejką mam praktycznie cały trawers pasma, można jeszcze wybrać opcję z zejście zachodnim, aż do Bran, ale nie da rady, gdy chcemy się wrócić do samochodu. Możliwe są też bardzo lajtowe wycieczki jak wyjście na Caraiman czy Furnicę z naszego punktu startowego, oczywiście z opcją zjazdu kolejką.