Puy de Dome to jeden z wyższych szczytów Masywu Centralnego znajdujący się niedaleko Clemond Ferrand. Mijając tą miejscowość na horyzoncie ukazują się wzgórza. Wśród nich góruje właśnie ten kopiec. Masyw Centralny składa się głównie z wygasłych wulkanów. Wygasły one „stosunkowo” niedawno do parę milionów lat temu, dlatego zachowały typowy kształt stożków. Niebo było zachmurzone, ale nie padało i chmury nie zasłaniały wierzchołków. Zatrzymaliśmy się na parkingu La Plage u stóp Puya. Droga asfaltowa wiodła dalej, aż na szczyt, ale kierowca uznał, że będzie płatne, więc jak chcemy iść to na nogach. Wąska ścieżka prowadziła prawie prosto w górę, dosyć ostre podejście, ale szybko zdobywało się wysokość. Z początku w lesie liściastym, potem wkroczyliśmy na łąki. Na ziemi leżały skały wulkaniczne, często był to pumeks, więc udawaliśmy siłaczy podnosząc wielkie głazy. Ponad lasem pojawił się widok na Puy Paroiu i Poy da Came z zarośniętymi łąką kraterem. Teraz ścieżka przekraczała często drogę asfaltową, która jak okazało się wiodła aż na szczyt, jeździły nią często autokary. Droga była poprowadzona spiralą dookoła góry, podobnie jak na Kopiec Kościuszki czy Piłsudskiego. Niestety, gdy dotarliśmy na szczyt weszła chmura i zasłoniła widoki. Na górze znajdowały się trzy obiekty: starożytne ruiny z czasów Rzymian, jakaś antena chyba dla celów wojskowych oraz muzeum wulkanologiczne. Po zrobieniu paru zdjęć we mgle poszliśmy do muzeum, bardzo ciekawe, multimedialne, dotyczące zjawisk wulkanicznych. Zabraliśmy wiele folderów dostępnych za darmo. Rozpoczęliśmy zejście, które trwało bardzo krótko, bo zbiegaliśmy na wprost i szybko wróciliśmy do samochodu.