Ostatni dzień w Szwajcarii to już nie chodzenie po górach, tylko trasa w kierunku Austrii. Postanowiliśmy tym razem drogę podzielić mniej więcej na pół i dojechać gdzieś do Austrii. Tym bardziej, że na dziś po południu zapowiadane było załamanie pogody. Więc wysoko w góry się nie pchaliśmy. Zresztą plan zrealizowaliśmy w 100%, pogoda tez była na full, a sami czuliśmy trudy poprzednich intensywnych tras. Spakowaliśmy się, wymeldowanie z campingu i w drogę. Jeszcze ostatnie widoki na Alpy Walijskie, już za mgiełką, widoczność się pogarszała, zaczęły pojawiać się cumulusy. Rozpoznaliśmy Weisshorn. Mijamy kolejne miejscowoście regionu Goms, Czasem z przodu wyłania się Galenstock – Alpy Urneńskie. Zaczyna się podjazd na Gletsch – skrzyżowanie dróg na dwie wysokie przełęcze alpejskie: Furka i Grimsel. Tym razem w odróżnieniu do drogi przyjazdu pogoda jeszcze dopisuje, więc odbijamy sobie widokowe niepowodzenia i oczywiście trzaskamy zdjęcia. Teraz jedziemy w kierunku Rhone Glestscher – lodowca Rodanu. Zatrzymujemy się nad piękną doliną górnego Rodanu. W oddali widać czoło lodowca z którego bierze początek ta rzeka. Wrażenie robi też trasa wiodąca po stokach. Jedziemy dalej, do hotelu Belvedere. Tutaj jest parking – co nietypowe – bezpłatny. Podchodzimy na dach restauracji nad lodowcem i mam stąd na niego ładny widok. Najwyższe szczyty już w chmurach, ale jeszcze widoczność niezłą. Z popękanego czoła lodowca bije z ogromną siła wodospad – początek Rodanu. Grzbiet ograniczający lodowiec jest zarazem działem wodnym między Morzem Śródziemnym a Morzem Północnym. Widzimy na lodowcu jakiś badaczy, opuszczających się na linie w szczelinę. Spędzamy dłuższą chwilę z pięknymi widokami i potem ruszamy dalej, na przełęcz Furka. Początkowo mieliśmy zamiar zaatakować stąd kolejny trzytysięcznik – Klein Furkahorn, ale niski pułap chmur spowodował rezygnację, i tak nie z niego nie ujrzelibyśmy, a po drodze niewiele więcej niż z samej przełęczy. Jeszcze ostatnie widok na Alpy Berneńskie i Finteraarhorn, niestety nie zrobiłem fotki. Teraz już jazda w dół, do Andermatt. Kolejne serpentyny. W dolinie dymi ciuchcia wąskotorowe – turystyczna atrakcja – przejażdżka z widokami na Alpy. Teraz Hołek – GPS – kieruje nas w stronę autostrady, ale jeszcze zjazd kolejnymi niesamowitymi serpentynami, gdzie na przemian droga z torami biegnie to tunelem, to wiaduktem, to galerią antylawinową. I tak docieramy do autostrady – jedziemy granicą między Alpami Urneńskimi po prawej a Glarneńskimi – po lewej, góry już coraz niższe, znikają szczyty lodowcowe. Potem znów ładny widok – turkusowe Jezioro Czterech Kantonów z górującym nad nim szczytem Uri Rostock – jedyny z lodowcem. Jeszcze widok na Klein i Gross Muthen – charakterystyczne wapienne piramidy (już nieco poniżej 2000 m) i opuszczamy Alpy, krajobraz zmienia się na wyżynny. Po zatankowanie znów wkraczamy w Alpy nad Zurich See, teraz są to wapienne grzbiety, o wysokości coś ponad 2000 m. Jeszcze chwila i docieramy do Liechtensteinu. Jak zwykle przemierzamy ten kraj niepostrzeżenie, i Austria. Teraz czas na posiłek, na parkingu z widokiem na Rote Wand w alpejskie grupie Bregenzer Wald. Po drugiej stronie na parkingu ciekawostka – autokar na czeskich numerach z całą kupą hindusów – czyżby Bollywood? Pogoda cały czas jeszcze niezła, nawet upał, ale klima w aucie robi swoje. Teraz już jedziemy wzdłuż Austrii mając bo obu stronach różne pasma, korzystam i staram się robić przynajmniej po 1 fotce w czasie jazdy każdej grupy górskiej – a mamy po kolei: Ratikon, Alpy Lechtalskie, Silvretta, Otztalskie, Stubajskie, Karwendel, Rofan. Zarzucamy też plan przejazdu płatną trasą Silvretta, bo w dali widać już chmury frontu. W Innsbrucku tuż przed nami miała miejsce kolizja Forda Focusa z Jaguarem. Pakujemy się na chwilę w Niemcy, po lewej płasko, a po prawej pasma niemieckich pogórzy alpejskich. Mijamy jezioro Chiemsee. Ruch duży – to piątek, pewnie ludzie wracają z pracy albo jadą na weekend. Przy granicy z Austrią – koło Salzburga – nad Alpami wisi ogromny cumulonimbus z deszczem i burzami. Docieramy do Attersee i jeszcze udaje się nam zażyć kąpieli w tym jeziorku i w miejscowości o tej samej nazwie „zakampingować” się.