Poranek na kempingu w Innertkirchen nie był obiecujący. Po fajnej, ciepłej nocy spoglądając w stronę Grimselpass widać nadciągające chmury, chociaż nad nami jeszcze ładne niebo, nie lepiej jest nad Sustenpass. Sprawdzam kamery na Grimsel i widać coraz większe zachmurzenie. Załamanie przyszło wcześniej, niż zapowiadano, miało być jeszcze znośnie do południa, a tu już czarno. Nic to, pakujemy ekwipunek i jedziemy na Grimsel Pass, a co dalej, zobaczy się. Niesamowita dolina, otoczona ogromnymi, granitowymi ścianami, oddziela Alpy Urneńskie od Berneńskich. Wspinamy się serpentynami coraz wyżej mijając co chwilę zapory, wybudowane na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Niesamowity pokaz inżynieryjnego kunsztu Szwajcarów. Docieramy na postój obok budynków należących do kompleksu elektrowni zwanego Grimselwelt. Jeszcze nie pada, chociaż niebo zasnute ołowianymi obłokami. Widoczność znośna, poziom chmur powiedzmy gdzieś na 3000m. Chciałem iść na Klein Furkahorn, ale drugi raz nie było mi to dane, znów przez aurę. Na siłę, chcąc coś dziś zaliczyć wybieramy się na Sidelhorn, w normalnych warunkach wspaniały widokowy szczyt na lodowce i czterotysięczne Finsteraarhorn oraz Lauteraarhorn. Podchodzimy w stronę schroniska, w którym nie ma żywego ducha. Zamknięte na cztery spusty. Jeszcze mamy widoki na skalistą grań Garsthorner i jeziora Grimsel. Dość ciekawie prezentuje się inna, błękitna barwa wody w Gelmersee – leżącym już w Alpach Urneńskich, u stóp Gwachtenhornu. W oddali słychać warkot helikopterów ciągle coś transportujących w rejon tam i przełęczy Furka. Zbliżając się do szczytu – oznaczonego kopczykiem zaczyna mżyć, widoczność oczywiście się pogarsza. Naszym oczom ukazują się zaledwie dolne części jęzorów lodowcowych schodzących z wcześniej wymienionych szczytów. Niby gdzieś się na stokach przebija światło słońca, ale płonne nadzieje na nawet chwilowy przebłysk. Zdjęcia robię na siłę, bo nie ma warunków, może jedynie w oddali jako – tako można ująć Chlichlistock w Alpach Urneńskich. Schodzimy spokojnie, ale żwawym tempem, gdyż robi się coraz ciemniej. Do samochodu docieramy w ostatniej chwili, dosłownie pół minuty później i zmoklibyśmy do nitki, bo ulewa niesamowita, jakby ktoś wylewał wiadra wody. Pracownicy zapory też ledwie co uciekli przed deszczem. Jedziemy teraz w stronę Furka Pass, gdzie chwilowe przejaśnienie pozwoliło na krótki postój. Byłem tu dokładnie 10 lat temu, dobrze wtedy widoczny lodowiec Rodanu, teraz zniknął, w miejscu jęzora powstało jezioro i jedynie wprawne oko zdołało dostrzec obecny koniec gletschera. Nie wyobrażałem sobie, że aż tak sie skurczył. Żeby go zobaczyć z bliższa, trzeba zapłacić sporo franków. Dalszą część dnia spędziliśmy na przejazd przez kolejne przełęcze: Oberalppass iJulier Pass docierając do kempingu w Vicosoprano, w dolinie Bregaglia. Tam planowaliśmy zrobienie Piz Duan, Piz Cam lub wrócić się na Julier Pass i wyjść na szczyt o tej samej nazwie. Oczywiście pogoda na to nam nie pozwoliła następnego dnia. Podsumowując dzień, to i tak mieliśmy szczęścia, weszliśmy na jakąś górą, z której cokolwiek było widać, zwiedziliśmy z samochodu sporą część Szwajcarii. Ciekawym widokiem była zbiórka rekrutów w jednym z miasteczek na ćwiczenia wojskowe, co jest w tym kraju obowiązkowe. Szkoda widoków z Sidelhornu, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że będzie kiedyś szansa powtórzyć tą trasę przy ładnej widoczności. Chodząc przez tyle lat po górach, już kilka razy udało mi się zrobić „taką” dogrywkę, choćby w przypadku Grossglockner Hochalpen Strasse czy Konigsee. W dobrych warunkach Sidelhorn jest naprawdę wartą odwiedzenia górą, bez dużego przewyższenia – zaledwie około 600 metrów, łatwym szlakiem, dostępnym dla każdego. Sama Grimsel Pass też jest warta zobaczenia, jak człowiek potrafił ujarzmić potęgę gór dla swoich potrzeb.