O istnieniu tego miejsca jeszcze nie tak dawno nie miałem w ogóle pojęcia. Dowiedziałem się o nim, studiując informacje o tej części Słowacji w związku z planowaną trasą powrotu z Jaszbereny na Węgrzech. Nie chciałem marnować czasu dla samej jazdy i szukałem czegoś do zwiedzenia po drodze. Jak zwykle, miałem szczęście do pogody, widoczność była taka, że z Miszkolca było widać Tatry – to ponad 150 km w linii prostej. Dalej nie pruliśmy drogą szybkiego ruchu do granicy, tylko skierowaliśmy się w niskie górki Aggtelekki na Węgrzech, po słowackiej stronie kraina ta nosi nazwę Słowacki Kras. Krajobraz na Węgrzech był bardzo malowniczy, wapienne pagórki jako żywo przypominały krajobraz środziemnomorski – jakąś Turcję czy Grecję – roślinność na nich była bardzo rzadka, a to za sprawą wapiennego podłoża i małej ilości wody. Przy samej granicy był kamieniołom, a za nim pojawił się wał górski z dwoma akcentami – pierwszy to ruiny zamku Turniański Hrad, a drugi – wilka wyrwa w tym wale, czyli Zadielska Dolina. Bałem się, że ciężko tam będzie trafić, bo Zadiel to malutka wioska, ale nie sposób było tam nie trafić, tak dobrze jest widoczna owa dolina. Bez trudu docieramy do wylotu doliny i parkingu. Ruch żaden, bo to dzień powszedni, a sezon żaden – początek marca. Wejście do doliny budzi respekt – z obydwu stron wysokie wapienne skały, to taki Wąwóz Homole, ale kilkukrotnie powiększony. Tablica informuje na, że wchodzimy do Parku Narodowego Slovensky Kras. Dnem doliny prowadzi szeroka, wygodna droga, tak, że trudności żadne, poza małym zalodzeniem. Okazało się, że marzec to chyba najlepszy okres na zwiedzania, bo większość doliny porasta gęsty las liściasty, a o tej porze liści nie ma, więc między gałęziami widzimy wapienne turnie w przeróżnych kształtach i kombinacjach. Przejście do końca doliny zajmuje coś koło 30 minut. Na drugim końcu jest asfaltowa droga, wiodąca do jakiejś pipidówy, a dalej – schronisko – oczywiście, zamknięte. Doliną płynie też niewielki strumyk, w niektórych miejscach tworzący małe wodospady. W niektórych turniach widać wejścia do jaskiń, w jednej z nich lodowy stalaktyt. Niektóre wejścia wydają się być dziełem człowieka, bo mają nienaturalny prostokątny kształt. W drodze powrotnej koleżanka zauważyła niezwykłe drzewo, jako żywo przypominające ludzką postać, jak z jakiejś baśni fantasy. Wybór miejsca do zwiedzania po drodze okazał się bardzo trafny, taki spacerek po w połowie kilkusetkilometrowej trasy świetnie robi. Warto się tam wybrać jadąc np. nad Balaton, Budapesztu czy Hajduszoboszlo. Dojazd bardzo prosty i wygodny, zaledwie „rzut beretem” z Koszyc, więc nie dokładamy wiele km. Jak wspomniałem, dobrze być tam gdzieś okrasie od listopada do marca, kiedy drzewa liściaste zrzuciły listowie.