Przełom września i października 2012 był dla mnie dość intensywny pod względem wyjazdów, dopiero co parę dni temu wróciłem z Niemiec, a tu już kolejna wycieczka, tym razem klasowo – szkolna, w Bieszczady. Jako opiekun i kierownik wycieczki, miałem się zająć załatwieniem przewodnika i wyborem trasy. Mimo, iż wcześniejsze rpognozy były bardzo dobre, przed samym wyjazdem pogoda się zepsuła, w dodatku przewodnik się rozchorował, na szczęście znalazł zastępcę. Wahałem się między poniedziałkiem a wtorekim, kiedy bedzie lepsza pogoda, okazało się, że wybrany poniedziałek był lepszą opcją, bo na drugi dzień, po pięknym słonecznym poranku, później lało i widocznośc była kiepska. Wybrałem trasę przez Połoninę Wetlińską do Smereka. A to dlatego, że na Smereku jeszcze nie byłem (na czas obecny został mi tylko Szeroki Wierch z wszystkich bieszczadzkich połonin). Przewodnik dośc nudny, problemem mogła być też koleżanka, powiedzmy poważnej wagi, czy da radę taką trasę, na szczęście – dała rady. Pogoda była w kratkę, tzn. zachmurzenie całkowite, ale pułap chmur ponad połoninami, widoczność nawet znośna, w czasie porywów wiatru – nawet zimno. Parę dni wczęsniej zerwało blachę na „Chatce Puchatka”. Ważne dla mnie, połoniny i las już nabrały jesiennych barw – co w Bieszczadach uwielbiam. Do szczęścia brakowało jedynie słońca. W czasie wędrówki w okolicy Roha zaczęło nawet padać, ale bliżej Przełęczy Orłowicza nawet na chwilę wyszło słońce i barwy jesieni pokazały się w całej okazałości. Wcześniejszy deszcz zamoczył mi obiektyw aparatu, co dostrzegłem trochę późno, tak że kilkadziesiąt zdjęć mam z rozmytym kawałkiem kadry. Ruch na szlaku, jak na dzień powszedni w październiku – całkiem spory, dopiero musie tu być ruch w weekendy. Bieszczady już nie są górami, gdzie można być samotnym wędrownikiem, jak zresztą większość gór Polski. Od Przełęczy Orłowicza jeszcze krótkie podejście na Smerek, jego niższy wierzchołek, gdyż wyższy jest wyłączony z ruchu turystycznego. Uczniowie oczywiście narzekają, że po co taka wycieczka, tylko krzak, tylko garstka zachwyca się widokami, dla nich najważniejsze na wycieczce to nie widoki, tylko nocleg. Zejście ze Smereka tuż po opadach nie jest przyjemne. Poniżej połonin, w lesie zrobiło się typowe bieszczadzkie błoto, tak, że wiele osób zalicza glebę. Mi jakoś udaje się dojść bez upadku, chociaż parę razy się ratowałem na drzewach. W dole wielkie mycie butów z błota i wychodzimy wprost na autobus. Skąd kierowca wiedział gdzie zejdziemy? Była to typowa bieszczadzka przechadzka, wybór pod kątem wycieczki szkolnej trafny – ruszaliśmy z Przełęczy Wyżniej, dlatego też niewielkie podejście, a dalej to już przyjemna wędrówka z niewielkimi przewyższeniami, za to zejście ze Smereka to ze trzy razy więcej deniwelacji, w odwrotną stronę podejście nadszarpnęłoby siły uczestników i ciężko by było myśleć o dalszej drodze.