); ga('send', 'pageview');

Wędrówki po górach Europy, Alpy, Apeniny, Tatry, Pireneje, Góry Dynarskie

Strahlhorn – lodowiec Aletsch – 3026 m


Lodowiec  Aletsch – najdłuższy w Europie, 23 kilometrowa rzeka lodu. Widziałem go wielokrotnie na zdjęciach, ale nigdy na własne oczy. Było to miejsce nr 1 na ułożonej w mojej głowie liście miejsc w Europie , które chciałbym zobaczyć. Mimo wielu już pobytów w Alpach, nie udało mi się do tej pory zrealizować tego marzenia. Naszedł czas, żeby stało się. Można powiedzieć że był on głównym celem wyjazdu.

Zgodnie z prognozami budzi nas słoneczko, które ogrzało namiot. Przy takiej aurze nietrudno o dobry humor. Nad wyższymi górami zakotwiczyły się mgły, ale niższe – co tutaj znaczy dwutysięczne wzniesienia są już w słońcu. Zbieramy się do wyjazdu, zasiadamy do Seacika – i Hołowczyc z GPS stwierdza – w lewo -100m. Zresztą wystarczy wyjechać na główną drogę i kierować się na wschód. W trakcie jazdy podziwiamy krajobrazy alpejskiej doliny, wysoko zawieszone miejscowości, wodospady spadające tuż obok drogi – wysokością dorównujące Siklawie – tutaj uznawane za przeciętne. Wodny pył sprawia, że droga jest cały czas mokra. Jak zwykle Szwajcarzy nie mieli problemu z przeprowadzeniem drogi. Docieramy do Fiesch – kurortu z dolną stacją kolejki  do Fiescheralp i dalej na Eggishorn. Tutaj zostawiamy samochód, za parking płacimy w parkometrze 5 CHF. W razie braku drobnych jest specjalna maszyna do rozmieniania.

Pakujemy się do kolejki na Fiescheralp. Wwozi nas ona w chmurę. Na górnej stacji praktycznie nic nie widać. Mieliśmy iść na Eggishorn, ale skoro jest w chmurze – zmiana planów – idziemy do lodowca, przez tunel pod Telligrat. Wygodna ścieżka trawersuje stok, praktycznie bez większych podejść, no może coś się znalazło, mijamy wodospadziki, szałasy pasterskie – niektóre w ruinie oraz pola rododendronów, kwitnących tu masowo jak w ogródkach. Omija nas stare Subaru miejscowego pasterza. Docieramy do tunelu, jest on oświetlony, więc poruszamy się bez problemów, złudzenie światełka na końcu sprawia, że nie wydaje się długi, jednak około 15 minut marszu pozwala dojść do wniosku, że ma na pewno ponad 1 km długości. Tunel ów został zapewne zbudowany przy melioracji Marjela See. Dawniej w dolinie bywało lodowcowe jezioro, które czasami nagle spływało przez szczeliny w lodowcu na wioski, znajdujące się w dolinie, powodując powodzie. Aby temu zapobiec stworzono zaporę ziemną i tak powstało jezioro Vordersee. Zaraz obok niego jest małe schronisko Gletscherstube.

Właśnie wychodzimy z tunelu w jego okolicy. Pasą się tu owce, ale najważniejsze, że chmury się rozpraszają. Widać niebo, pojawiają się pierwsze górskie widoki. To powoduje, ze znów następuje zmiana planów. Decydujemy się na zdobycie trzytysięcznego szczytu Strahlhorn, górującego nad schroniskiem. Nie ma na niego szlaku, ale w domu czytałem o nim w necie. W opisie oceniony jako II UIAA czyli jeszcze w granicach możliwości turysty górskiego. Przy okazji zamieniam parę słów łamaną angielszczyzną z ludźmi po fachu – też nauczycielami, tyle że ze Szwajcarii. Uczą maluchów czyli odpowiednik naszego nauczania początkowego.

Zaczynamy podchodzić na Strahlhorn, początkowo łatwym skalno trawiastym terenem. Pokazuje się w dole Aletsch. Towarzyszą nam rododendrony, a wyżej widzimy koziorożce. Żeby ich nie spłoszyć idziemy w prawo – co okazuje się błędem. Teren staje dęba i chyba nie do przejścia dla nas. W takim razie idziemy tam gdzie koziorożce. Skała staje się Kucha, trochę piargów, trzeba uważać aby nie zjechać. Właśnie mój towarzysz o mało nie zabrał się z lawiną, na szczęście skończyło się na strachu i stłuczonym palcu. Przeżyliśmy chwile trwogi. Szwagier złapał jakiego Powera i nam uciekł. Po pokonaniu niewielkiego uskoku – lekka wspinaczka już w miarę bezpiecznym skalno trawiastym stokiem docieramy na szczyt. Jeszcze musieliśmy uważać aby nie wdepnąć w kozie odchody.

Nareszcie na szczycie. Jak na zamówienie widok na cały lodowiec. Chmury snują się po najwyższych górach, czasem łaskawie je odsłaniając. Mamy okazję zobaczyć południowe skłony Jungfrau, Monch, Truberg a nawet Eiger. Po przeciwnej stronie lodowca – Geishorn, Dreieckhorn, Fusshorner. A naprzeciw Eggishorn – większość czasu w chmurze, więc nasz wybór okazał się trafny. Przedłużeniem grani w której jest Strahlhorn są szczyty Wannenhorn, też czasem pokazujące się. Jedynie w chmurze jest widok na wschód, czyli lodowiec Fiescher. Sądziłęm, że można stąd zobaczyć najwyższą górę Alp Berneńskich – Finsterarhorn, ale wertując net w domu okazało się, że nie ma takiej możliwości. Z czasem daleko na południu pokazały się Alpy Lepontyjskie a nawet chwilami Matterhorn.

Ale najważniejsze, możemy podziwiać całe 23 km Aletscha – najdłuższej rzeki lodu w Europie. Widać jak na dłoni moreny środkowe i boczne.  Pstrykami zdjęcia, kręcimy filmiki. Na górze spędzamy prawie 2 godziny. Ale czas na powrót, decydujemy się tym razem granią nad samym lodowce. I okazuje się, ze całkiem przyjemne zejście, do momentu uskoku, który jak się później okazało ciągnie się wzdłuż całej góry i nie ma go jak  ominąć. Szwagier znów jakoś przeszedł po piargu a my próbujemy innej drogi – znów zła. Wracamy i schodzimy kruchym żlebem. Co jakiś czas muszę uchylać się od kamieni, spuszczanych przez idącego nade mnę kolegą. Wreszcie Rawka i głazy – przyjemniejszy teren, chociaż kolana trochę siadają. Dochodzimy do ścieżki, nad którą pasą się brązowe kozy i owce. Znów na skróty w dół, do lodowca. Nagle poślizg na mokrym kamieniu z czarnym nalotem. Ten nalot okazuje się niezwykle zdradliwy. Ląduję na cyfrówce trzymanej w ręku. Na szczęście przeżyła, ucierpiało jedynie troszkę wejście USB, które zaprawiłem z pomocą scyzoryka.

Docieram do lodowca, słuchać pod nim szum strumienia lodowcowego. Topnieje. Odłamuję kawałki lodu , które są ze sobą powiązane jak puzzle. Sesja zdjęciowa, trochę boję się wejść pod niego, widząc niedaleko świeży obryw. Lód ma błękitny kolor. Plan na dziś zrobiony w 150%, więc wracamy w stronę Gletscherstube. Pogoda już się całkiem wyjaśniła, jest godzina po 17, więc nie zdążymy na ostatnią kolejkę do Fiesch. Rezygnujemy z tunelu i znów wspinamy się naTelligrat – grań odchodzącą od Eggishoru, powodem są widoki na lodowiec Fiescher i szczyt Oberaarhorn, mylony przeze mnie z Finsteraarhornem. Piękny jest też widok na Alpy Lepontyjskie, które wieczorem nabrały pastelowych kolorów. Teraz czeka na jeszcze 2000 metrów w dół, to kawał wysokości. Chcąc, niechcąc  drałujemy w dół, chociaż nogi mają już trochę dość. Jedynie widoki umilają drogę, przy okazji widzimy udój krów z hal. Przed 20 godziną jesteśmy w Fiesch, w którym głównymi turystami są Holendrzy. Jeszcze tylko samochód i jazda do Brig. Przed zmierzchem zdążyliśmy się jeszcze wykąpać, zjeść i skorzystać z netu, ponieważ ciemno robi się dopiero około 23.00. Co za dzień, cel wyjazdu został osiągnięty, a to dopiero pierwszy pełny dzień w Szwajcarii.