Dawno temu zakupiłem album „Parki narodowe świata” i znalazłem w nim przepiękne zdjęcie Parku Narodowego Gran Paradiso – ukwiecone łąki z lodowcami w tle – kwintesencja Alp. I wreszcie udało mi się to zobaczyć na własne oczy. Opuszczając Francję udaliśmy sie w Dolinę Aosty – jechaliśmy obok autostrady, prędkość przelotowa nie była wysoka, bo ciągle miejscowości. Przy początku doliny przylepione do zboczy winnice, dalej miejscowość za miejscowością, co ciekawe, chyba każda ma swój zamek – nie widziałem nigdzie – no może poza Doliną Renu takiego zagęszczenia zamków. Świadomość, że wjeżdżając w którąkolwiek boczną dolinę znajdziemy się u podnóża słynnych alpejskich gigantów, jak choćby Monte Rosa, Matterhorna czy na końcu Mont Blanc działała mocno na wyobraźnię. Chmury jednak nie pozwalały zobaczyć nic lodowcowego, zresztą doliny tak głęboko wcięte, że i to nie pozwalało na widoki. Mijamy już największe miasto – Aostę z lotniskiem. Mamy widok na szczyt Monte Emilius. Prowadzi na niego fajna ferrata. Ale my kierujemy się w dolinę w kierunku Cogne. Kolejna piękna dolina, wodospady, czysta natura. W Cogne szukamy kempingu, ale takowego nie znajdujemy, wiec jedziemy dalej, do Valnontey. Jest, całe zbocze w namiotach. Sympatyczna właścicielka lokuje nas, samochód mamy nieznacznie niżej od namiotów. Chmury zdają się podnosić i pokazuje się wspaniałe zakończenie doliny ze szczytami Testa di Tribolazione i Punta di Ceresole. Sam czterotysięcznik – Gran Paradiso nie jest stąd widoczny. Wieczorem wtóruje nam głos świstaków. Jeszce nie spałem w takich okolicznościach. Ceny kempingu bardzo przystępne, a do tego darmowe wi-fi. Można spokojnie sprawdzić prognozę pogody czy zaplanować szlak na jutro. Mam dwie opcje: coś z widokiem na Mont Blanc (Testa di Liconi, Mont Crammont lub Lancebranlette) albo tutaj, na miejscu: Punta d`Arpisson z widoami ca otoczenie Gran Paradiso. Jutro się zobaczy. Jeszce wieczorny spacer po okolicy- większość domów przykryte solidnymi łupkami. Cisza, spokój. Mimo nocy jeszcze srebrzą się lodowce. Kładziemy się spać. Rankiem poluję na wschód słońca – udaje się, mamy typowy alpejski obrazek – tzw. alpenglow czyli oświetlone promieniami słońca szczyty nabierają kolorów purpurowych. trwa to około pół godziny. Potem śniadanko i decyzja dokąd – grupa decyduje, że woli widoki na Mont Blanc. Zapowiada się perfekcyjny dzień. Jedziemy z powrotem w stronę Aosty, wcześniej Cogne. W tym miasteczku naszą uwagę przykuwa śmieszna rzeźba, umieszczona na rondzie – przedstawiająca przygarbionych biegaczy narciarkich. Jedziemy później drogą obok autostrady, widoki na la Grivola i Rutor, a potem przed nosem gigantyczny Mont Blanc, a w Courmayeur – Dent d`Giant.