Myślę, że każdy, kto jakiś czas już chodzi po górach ma swoją listę mniejszych lub większych celów do zrealizowania. U mnie jednym z takich mniejszych było odwiedzenie kiedyś Wielkiej Fatry, jednego z ważniejszych pasm Karpat Słowackich. Niby niezbyt daleko – około 200 km od miejsca zamieszkania, ale problem w tym, że to dwa razy dalej, niż Tatry. Ale nadarzyła się taka okazja – przejazd do Budapesztu. A po drodze jest właśnie Wielka Fatra.
Grupa jadąca ze mną – niezbyt górska, więc trzeba było wymyślić coś łatwego, tym bardziej, że to była zima. Postudiowałem w necie i znalazłem cel – góra Zvoleń. Łatwo dostępna, bo ze stacji narciarskiej Donovaly jest wyciąg narciarski, a stamtąd zaledwie krótkie podejście. Ważny czynnik – pogoda – dopisał w 100%, bezchmurne niebo, lekki mrozik, bez wiatru – ideał. Mimo, iż to był dzień powszedni, pierwszy problem – to znalezienia wolnego miejsca na parkingu. Jakoś się udało i spacerem udajemy się do wyciągu narciarskiego.
Z pomocą słowackiej narciarki udaje się znaleźć kasę, jako jedyni, bez nart czy snowboardu jedziemy w górę. Wyglądamy trochę jak dziwacy, wśród kolorowo ubranych narciarzy w sportowych kurtkach, a większość ekipy – ubrana jak na niedzielną mszę. Sama kolejka jest krzesełkowo – kabinowa, czyli kilka krzesełek przeplatanych co jakiś czas kabiną. W krótkim czasie docieramy na Novą Holę, skąd narciarze i snowboardziści szusują w dół.
My natomiast idziemy łatwym śnieżnym stokiem dalej. Juz kilkanaście metrów dalej zostawiamy za sobą narciarski zgiełk i spacerujemy w „pięknych okolicznościach przyrody”. Śnieg świetny – beton, nie zapadamy się. Po około 30 minutach jesteśmy na kopule szczytowej Zvolenia. Wspaniała panorama – bardziej alpejska niż karpacka – ponieważ dookoła mamy góry, przekraczające granicę lasu, zimą wyglądają na wyższe niż w rzeczywistości. Mamy tutaj – na zachód – całą najważniejszą część Wielkiej Fatery z Kriżną i Ostredokiem na czele, mnie najbardziej podoba się Rakytov, za tym pasmem ośnieżona Mała Fatra, na północy Zachodzie i Wysokie Tatry oraz Wielki Chocz, na wschód – Niżne Tatry z grzbietem Praśiva na pierwszym planie, jedynie widok na południe to niskie grzbiety Gór Szczawnickich.
Po obfitych opadach śniegu parę dni wcześniej widzimy świeże lawiniska, szczególnie na Rakytovie. Dalsza wędrówka mogłaby być niebezpieczna. Pstrykam dziesiątki zdjęć. Niestety, czas nagli, więc musimy schodzić. Czekając na zjazd kolejką, okazało się, ża jako nie – narciarze, powinniśmy jechać kolejką kabinową, o czy nie wiedzieliśmy w czasie jazdy go góry.
Jeszcze po powrocie należało oddać karnet do specjalnego automatu, który oddawał parę euro kaucji. Zvoleń okazał się strzałem w dziesiątkę, jeżeli chodzi i łatwą, krótką i widokową wycieczkę w Wielką Fatrę. Nie sądzę, żebym wkrótce znów odwiedził to pasmo, chociaż na pewno warte zwiedzenia, ale mam je „zaliczone” w dość niespodziewany sposób. Na „górską emeryturą” zostawiłem sobie Ostredoka, Rakytov.
Jeżeli okoliczności życia pozwolą, kiedyś tam powrócę, z nakierowaniem na jesień. Widziałem w różnych relacjach zdjęcia z tej pory roku. Góry wyglądały niesamowicie. Największą przeszkodą jest odlagłość, trochę żal mijać Tatry lub Niżne Tatry i jechać dalej, w coś niższego. Ale czasem dobrze zrobić coś dla odmiany. I Wielka Fatra może być właśnie taką odmianą.